Więcej interesujących ofert znajdziesz tutaj. |
Piwo
w średniowiecznym Krakowie
O sławnych czynach, bohaterów męstwa, czy cnoty, dość nam
zostawiły wspomnień i świadectw przeszłe stulecia w barwnych
opowieściach swoich kronikarzy. Żelazne postacie „wielkich w
narodzie", uderzały ich wyobraźnię, budziły podziw i cześć,
podniecały patryotyczne uczucie; czyż można się dziwić, że chętnie
mówią o ich sławie, która stawała się własnością
wszystkich? Mniej lub więcej udolnie, ale każdy z tych, którzy piórem
władać umieli, stara się utrwalić pamięć wielkich wydarzeń,
czy w suchej zapisce rocznika mnich, do którego przez mury
klasztoru
dotarło echo radosnej wrzawy zwycięstwa, czy natchniony wieszcz w
wierszu na cześć pogromcy wrogów. I dziś my na tych ludzi
patrzymy w zdumieniu a czas zwiększa ich wielkość, otacza nimbem
te postacie, podnosi w rzędy półbogów. A przecież i oni byli
tylko ludźmi, a przecież prócz tych chwil świetnych, wspaniałych,
ciągły się dni i tygodnie powszednich starań i kłopotów, z którymi
oni, zwycięscy, walczyć musieli, jak każdy z nas, bez wyjątku.
Lecz to w niepamięć poszło, zostało, co lśni się i błyszczy,
światłem swem głusząc szarość reszty ich żywota. Czyż nie
ciekawa to, poznać, jak oni wyglądali w powszedniej trosce życia,
gdy, zrzuciwszy z siebie powagę i wzniosłość, wracali do swoich
ognisk, by odpocząć po trudzie wśród zwykłych zajęć i pracy?
Tę stronę życia dają nam możność poznać zabytki
praktyki sądowej; pozwalają one wejrzeć w najdrobniejsze szczegóły
życia tych ludzi, którzy w tem zwierciedle swoich drobnych czynów
stają się nam bliżsi, bo możemy dokładniej przyjrzeć się ich
postępkom, ich cnotom i zaletom, ich wadom i słabostkom, bo możemy
się przekonać, że choć zmieniły się zwyczaje, zmieniło tło,
dziś, inaczej ubrani, występują ci sami ludzie, z tem samem
sercem w piersi, temi samemi uczuciami, potomkowie tamtych z krwi i
kości, z ducha i myśli. Stąd te pomniki dla nas tak pożądane,
tak miłe. Niejeden rys drobny, ale charakterystyczny, byłby utonął
w niepamięci, niejedna postać, w barwne strojna szaty, byłaby
zeszła niepostrzeżona z widowni, gdyby nie te zapiski, które zdołały
utrwalić jej rysy i kontury, aż je po wiekach odczyta uczony,
odtworzy i uzupełni wyobraźnią.
Do takichto źródeł należą i nasze księgi ziemskie i
grodzkie, o ile chodzi o historyę szlachty, zaś księgi radzieckie
i ławnicze wraz rachunkami miejskimi, gdy chcemy poznać mieszczaństwo.
Z tychto właśnie protokołów miejskiego życia zaczerpnęliśmy
nieco szczegółów, które, związane w całość, dają obrazek z
życia stolicy Polski, odsłaniają jedne tegoż kartę, nie
wielkiej polityki, historycznego znaczenia, lecz powszednią,
pospolitą, a przecież ciekawą.
Dawno już znali Polacy piwo, jego wyrób i użytek. Przecież, według
legendy, stary Piast przed gości z nieba zastawił w dzbanach piwo,
nie miód, jak chce późniejsza dopiero tradycya. A jak w
niem zasmakowali, najlepszy dowód, że Biały Leszek prosił papieża
o zwolnienie od wyprawy do ziemi świętej, którą ślubował, a
jako powód podał, że tam w południowych stronach, piwa nie znają,
a on prócz niego nic pić nie może. Utył podobno ten Leszek
bardzo; kto wie, może to skutek nadmiaru tego trunku, który go o
takie przyprawiał kłopoty.
Lecz przecież rozwój wyrobu tego napoju zaznaczyć wypada
dopiero od czasów kolonizacyi niemieckiej. A jeśli koloniści na
sztandarze swoim wypisali trzy hasła: swobody, oszczędności i
czystości, to u stóp tej chorągwi spostrzeglibyśmy bez wątpienia
beczkę piwa i to dużą.
Już przy lokacyi, wręczając wójtowi przywilej na miasto,
zastrzegał często książę, czy król, że w pewnym obrębie —
zwykle w promieniu 1/2 mili od powstać mającej osady — nikt na
jej niekorzyść piwa warzyć, ni sprzedawać nie będzie. Podobnej
treści przywilej dostał również i Kraków choć później
dopiero, bo w r. 1358, kiedy Kazimierz Wielki wyraźnie zastrzegł,
iż na pół mili w około nikt mieć nie może wyszynku. Krakowska
zaś księga ławnicza z pierwszej połowy XIV stulecia daje jasny
dowód, jak szeroko tu ten przemysł się rozwinął. Nie ma prawie
ulicy, na którejby nie stał jaki browar, zwykle nawet po kilka: koło
św. Marka było ich pięć, ile zaś znajdowało się ich obok
szpitala św. Ducha i w ulicy św. Krzyża, trudno się nawet
doliczyć. Okoliczność, iż w aktach stosunkowo dość drobna jest
liczba zapisek, poświadczających sprzedaże i kupna browarów,
wskazuje na to, że znaczny przynosić musiały dochód, a właściciele
pozbywali ich się rzadko tylko, w razie nieuniknionej konieczności,
czy to z powodu sporów o spadek, czy zubożenia, z reguły zaś
starali się jak najdłużej utrzymać w ich posiadaniu. Ile ich
wszystkich zamykały mury Krakowa, oznaczyć dokładnie niepodobna,
zawsze jednak przeszło 25. Choćby więc nawet nie zbyt były
wielkie, liczba to znaczna wobec ówczesnej nie tak znów bardzo
licznej, może kilkotysiecznej ledwie ludności. Widać, że nie na
potrzeby mieszczan one głównie liczyły, lecz na spragnione gardła
szlachty i ludności okolicznych wiosek.
Księgi radzieckie i rachunki miejskie z końca XIV i początku
XV wieku w połączeniu z kilkoma wilkierzami rady miejskiej dość
dokładnie pouczają nas o rodzajach piwa, jego produkcyi i
konsumcyi. Gatunków piwa znano już kilka, a więc: piwo białe,
tanie, (cerevisia alba), lekkie t. zw. „schayte", również
do gorszych liczące się „langwelle" i dobre marcowe czarne,
z jęczmienia warzone; najwięcej jednak w użyciu było piwo
pszeniczne (cerevisia triticea). Nad całą produkcyą piwa
roztaczała bardzo pilną opiekę i kontrolę rada miejska, stanowiąc
w swoich statutach ścisłe normy, których miano bezwzględnie
przestrzegać. Reguluje ona wszystkie czynności, które tylko mogły
być bliżej określone, zaś w pierwszym rzędzie kontrakt między
piwowarem a stroną. O ile bowiem widać z wilkierzy i innych
zapisek, to — inaczej, niż dziś — ten kto miał browar, nie
wyrabiał piwa na swój rachunek, lecz, jeśli nie wyłącznie, to
przeważnie na rachunek osób trzecich. One dostarczały zboża do
wyrobu potrzebnego i chmielu, piwowar zaś oddawał im za to pewną
ilość napoju, już gotowego do picia, z dostarczonych materyałów
wyrobionego. Otóż już tu wkraczała rada miejska, według
wspomnianych wilkierzy, kto dał 20 miar (mensurae, scheffil)
pszenicy, miał prawo żądać od browarnika dziewięciu beczek (vasa,
po niem. vas) dobrego piwa i jednej beczki t. zw. langwelle; z 24 zaś
miar wyrobić powinien piwowar oprócz również jednej beczki
gorszego gatunku tak zwanego langwelle, beczek dobrego piwa jedenaście.
Za wywarzenie płaciło się 8 groszy od warki, jeśli chodziło o
piwo pszeniczne, 10 zaś groszy za piwo marcowe czarne. Nadto musiał
jeszcze ten, na czyj rachunek trunek wyrabiano, dać 6 groszy temu,
kto nosił wodę na warkę, a 3 groszy na przywóz drzew pod kotły.
Widzimy więc jasno, jak były drobiazgowe te przepisy, którymi
rada normowała produkcyę miejskich browarów. Wolnej woli stron,
wolnej ich umowie co do sposobu wyrobu, ilości wywarzonego napoju,
nawet co się tyczy zapłaty za to, zamknięto drogę zupełnie.
Duch średniowiecznej kontroli i opieki zaznaczył tu w sposób
bardzo dobitny, jak wielką jest jego moc i siła.
Lecz niedość na tem. Miasto stara się rozciągnąć nadzór
nad wykonywaniem tych przepisów, a zwłaszcza, czy piwowar rzeczywiście
wywarzył taką ilość piwa z otrzymanego zboża, pszenicy lub jęczmienia,
jak to postanawiał wilkierz. Do tego zmierza t. zw. mierzenie słodów
(mensuracio braseorum). Każdy, kto odbierał piwo wywarzone,
powinien był je wymierzyć i to pod karą grzywny, którą ponosił
zarówno on, jak i winny piwowar. W razie gdyby okazał się przy
wymiarze brak, musiał go piwowar uzupełnić, stosownie do wyżej
przytoczonych przepisów.
Lecz i wymiar warek nie pozostawia rada w ręku stron; ze swej
strony wyznacza ona do tej czynności osobnych ludzi, t. z.
mensuratores czyli mierników. By zaś zapobiedz z ich strony
jakiemu nadużyciu, żąda od nich złożenia przysięgi, w której
przyrzekali rzetelnie wypełniać przyjęte obowiązki, każdemu
zadość czynić, czy bogaty, czy biedny, donosić radzie, gdyby
trafili gdzie na niemierzoną warkę, a od tego nie zdoła ich
powstrzymać nikt „durch lyp, durch leit, durch fruntschaft, noch
durch fintschaft".
Tych to mensuratorów ustanowił wilkierz z r. 1395, równocześnie
zaś zaprowadził pobieranie na rzecz miasta za tę czynność opłaty
niezbyt zresztą wielkiej: grosz od pomiaru, który uiścić miał
odbierający wywarzone piwo od piwowara. Rzeczywiście też od roku
1396 spotykamy się w rachunkach miejskich ze stałą pozycyą
dochodu: „od pomiaru warek" (de mensuracione braseorum,
pecunie mensuratorum).
r. 1396 — 9 grz. 38 gr.
r. 1397 — 19 grz. 32 gr.
r. 1398 — 3 grz. 36 gr.
r. 1399 — 9 grz. 31 gr.
r. 1402 — 17 grz. — gr.
r. 1403 — 8 gra. 45 gr.
r. 1404 — 3 grz. - gr.
Z lat 1400, 1401, 1404 brak wpisów.
Nie wiele to zresztą przynosiło, niekiedy ledwie 3 grzywny,
częściej koło ośmiu, wyjątkowo i kilkanaście grzywien. Zdaje
się jednak, że z tych pieniędzy opłacano mensuratorów, a tylko
pozostałą resztę wciągano do odpowiedniej rubryki, tak że z
tego źródła płynęło na rzecz miasta o jakich kilka grzywien więcej,
niż to wykazać możemy. Wobec tak niskiej opłaty — grosz od
warki — ten dochód, na pozór niewielki, wskazuje przecie na
kolosalną produkcyę, bo dochodzącą rocznie nieraz do tysiąca
warek, i to oprócz tych, które były warzone na rachunek samego
piwowara, gdyż od nich nic nie opłacano. Piwowar musiał nietylko
oddać przepisaną ilość miar, ale musiał także dać miary
dobre. Gdyby mniejszych użył, a tem samem dopuścił się
oszustwa, wówczas nietylko tracił fałszywe naczynie, nietylko
ulegał arbitralnej karze rady miejskiej, lecz jeszcze nie wolno mu
było wyrabiać piwa przez pół roku, w razie zaś gdyby go
schwytano na tem oszustwie po raz wtóry, czekała go proskrypcya z
miasta.
Tak dbała rada o dobro mieszkańców, tak starała się usunąć
choćby, najdrobniejszą sposobność wyzysku, zastępując nawet
wolę stron swoją wolą, żądając od niej bezwzględnego posłuszeństwa,
nie dozwalając, by skrzywdzono kogo, choćby się sam nawet na to
godził. Jasny na to dowód stanowią właśnie powyższe przepisy o
pomiarze. Miasto brało opłatę, i to bardzo drobną, od warki, nie
od ilości wywarzonego napoju. Interes więc w odmierzaniu piwa, na
które statut taki kładzie nacisk, miały wyłącznie strony, nie
rada; jej mogło zależeć tylko na tem, by wiedzieć, kto warzy i
wiele zacierów, a jeśli tyle uwagi poświęca kwestyi wymiaru
trunku, to dowód jej troskliwości o dobro innych.
Lecz jeszcze jedne opłatę oprócz wspomnianej wyżej
pobierało miasto od browarników, choć nie od wszystkich, a to z
tego tytułu: do warzenia piwa trzeba, rzecz jasna, wody. Czerpano ją
ze studzien, których dość było w Krakowie, nawet miejskich,
przez radę utrzymywanych kosztem publicznym. Pod koniec jednak XIV
wieku powzięło miasto zamiar zbudowania wodociągu, zapewne nie ze
względów zdrowotnych, ile raczej z powodu niedostatku wody ze
studzien w obrębie murów się znajdujących. Skąd tę wodę
sprowadzano, nie wiemy. Budowę wodociągów rozpoczęto w r. 1399.
Roboty prowadził mistrz rur (magister cannarum) Marcin, później
jakiś Mikołaj. Wydatki na ten cel spotykamy w rachunkach po rok
1405, a zapewne nie były one jeszcze wtedy ukończone. Miasto łoży
na to najmniej 20 grzywien rocznie, ale pozycya ta dochodzi nieraz i
do grzywien 50; w siedmiu latach t. j. od r. 1396 do 1405 suma tych
wydatków przechodzi grzywien 200. Widzimy więc, że rajcom na
wodociągach bardzo zależało, jeśli nie wahali się nawet znaczne
na ten cel ponieść ofiary. Kiedy ostatecznie weszły wodociągi w
życie, kiedy je zatem ukończono, brak wszelkich pod tym względem
śladów. Później znacznie pobiera miasto od ich użycia opłatę,
t. z. rorgelt. Trądycya odnosiła jej ustanowienie niesłusznie do
Kazimierza Wielkiego i jego przywileju dla miasta z r. 1358.
Najwięcej atoli z wodociągów korzystali piwowarowie;
zapewne gdzieś pod koniec wieku XV przepisano nawet osobny sposób
wybierania od nich tej opłaty, a to taki: do fabrykacyi piwa trzeba
słodu, który się wyrabia ze zboża. Zboże to zalewa się wodą,
tak, by zaczęło kiełkować. Wtedy suszy się je i miele. Otóż
do mielenia słodu służyły młyny, których było dość koło
Krakowa, lecz wszystkie po za obrębem murów. Skorzystano z tego.
Kto chciał do miasta wóz ze słodem wprowadzić, musiał wpierw
nabyć u odźwiernego w ratuszu (portulanus stubae consularis)
kartę, którą wręczał strażnikowi bramy na dowód, że „rorgelt"
już opłacił. Za każdy raz t. j. od zacieru, płaciło się
miastu z tego tytułu 6 groszy. W sobotę oddawali strażnicy bram
kartki odźwiernemu w ratuszu, który znów musiał się z nich
wyliczyć wobec urzędników skarbowych miasta, t. zw. lonherów.
Stróże za tę czynność otrzymywali osobne wynagrodzenie. Tyle o
produkcyi piwa.
Zauważyć chyba wypada, że ze względów na bezpieczeństwo
obowiązani byli piwowarzy mieć browary wylepione gliną, by drzewo
nie tak łatwo mogło uledz pożarowi, a wreszcie, kwestya bardzo ważna,
że wyrób piwa jest wolny. Gdy bowiem w innych rodzajach przemysłu
widzimy prawo wyrobu ograniczone do pewnej liczby osób, wchodzącej
w skład cechu, browar może mieć każdy, kto chce i kto ma dość
pieniędzy, by kupić gotowy lub nowy założyć; nie potrzebuje
wcale wykazywać, iż ma odpowiednie fachowe wykształcenie, które
w innych zawodach odbierał każdy
w cechu, jako uczeń i czeladnik, nim został mistrzem. Rzecz jasna
jednak, iż jeśli mówimy, że browar mógł mieć każdy, to
zawsze mamy na myśli tylko takie osoby, które posiadały
obywatelstwo miejskie, obcy bowiem od stałego wykonywania
jakiegokolwiek przemysłu w mieście byli bezwzględnie wykluczeni.
Ta wolność wyrobu piwa jest w każdym razie jedną z
charakterystycznych cech tych stosunków. Dopiero po długiej walce,
za Zygmunta Augusta, i to pod koniec jego rządów, doprowadziły
usilne starania i tu do utworzenia cechowego związku.
Nie takto jednak prędko dostawało się piwo, już wywarzone, do
kufla szlachcica czy chłopa. Długiej jeszcze na to trzeba było
drogi.
Beczułki napełnione trunkiem musiano przenieść do szynku,
czy piwiarni. Od zwykłej beczki t. zw. achtela (achteyl, octuale,
actuale) płaciło się tragarzowi pół grosza; taka była taksa. Później
zabroniono tragarzom przenosić inne beczki, jak tylko półachtele.
Jeśli były większej objętości lub jeśli ich więcej miano
gdzie dostawić, trzeba było użyć wozu. A tu znowu spotykamy się
z postanowieniami rady miejskiej; przewóz bowiem trunków stanowił
jej wyłączny przywilej, a ktokolwiek chciał z browaru zabrać choć
kilka beczek, musiał na to użyć miejskich wozów, czyli t.zw.
schrotwagenu. W późniejszych czasach nie byli do korzystania z
wozu zmuszani browarnicy, jeśli piwo dostarczali obywatelom, lecz
jedynie wtedy, jeśli oddawano piwo komu na wyszynk. Widziećby się
w tem dała dążność do poparcia bezpośredniego stosunku
konsumentów z piwowarem, lecz czy tak było i w czasie, o którym mówimy,
czy też przeciwnie każdy bez wyjątku przewóz piwa mógł się
dokonać tylko przez schrotwagen, bez względu, skąd i dokąd piwo
wieść miano, na to stanowczo z braku źródeł, odpowiedzieć się
nie da. Zawsze jednak wielu, choć mogli sami przywieść sobie
piwo, uciekali się bezwątpienia do schrotwagenu, nie mając własnych
wozów.
Finansowy ten przywilej miał Kraków oddawna, za przykładem
wielu miast niemieckich. Na wzór zaś Krakowa już przy lokacyi
zezwolił wyraźnie Kazimierz Wielki na ten monopol Kaźmierzowi (r.
1335). Tenże król potwierdził również swej stolicy prawo do
poborów z tego źródła wyraźnie w r. 1358, choć uczynił to pod
formą jakby jakiegoś nowego, z jego łaski płynącego nadania.
Przewóz trunków już wtedy stanowił pokaźny dla skarbu
miasta dochód. Nic więc dziwnego, że rada miejska bardzo
troskliwie dbała o to swoje wyłączne prawo. Stąd też, gdy na
rok przed śmiercią Kazimierza wręczyło mu miasto memoryał,
zawierający wyliczenie szkód i strat, jakie poniosło i ponosi,
skarżyło się także, że władca żąda, by odnawiano wieże,
mosty i domy miejskie, a tymczasem najważniejsze źródła dochodów
wyschły omal zupełnie, przewóz trunków bowiem i wagi miejskie
nic prawie nie przynoszą. I nic dziwnego, jeśli król sam na ich
niekorzyść i stratę utrzymuje swoje wozy na Kleparzu, choć to,
jak królowi śmiało wprost w oczy wyrzucają, wbrew prawom i
przywilejom miasta „contra iura et privilegia civitatis".
Zapłatę, jaką miasto pobierało za tę usługę, zwano schrotgelt.
A już w początkach XV stulecia określono dokładnie sposób
przewozu i poboru tej opłaty i kontroli. Nadzór ogólny miał nad
schrotwagenem schrotmagister, bezwątpienia identyczny z występującym
wtedy kilkakrotnie w rachunkach i księgach radzieckich „statbirschroeterem".
Do opłaty służyły blaszki z miedzi, różnej wielkości i
koloru, na których wyryta liczba oznaczała, ile należało zapłacić
od beczki. Kto więc miał użyć schrotwagenu, kupował, zapewne w
radzie, lub później u lonherów tyle blaszek, ile było beczek do
przewozu t. j. achtelów. W czasie przewozu zaś oddawał te znaczki
schrotmagistrowi lub tegoż pomocnikom, na dowód, iż już za to
zapłacił, ci zaś musieli beczki dostawić, a ze znaczków dokładnie
się wyliczyć. Ktoby wziął do ręki zamiast znaczków pieniądze,
podlegał proskrypcyi. Do przewozu piwa używano później blaszek
miedzianych, podłużnych, z notą 1/2 płaciło się bowiem od
beczki pół grosza.
Słusznie w petytach, wyżej przytoczonych, twierdziła rada,
że schrotwagen, to jedno z najważniejszych źródeł dochodów
miejskich. W rachunkach rady z końca XIV i z początków XV
stulecia zysk z „currus potabilium", jak nazywano po
łacinie schrotwagen, obok pozycyi „census civitatis"
t. j. dochodów z miejskich budynków, łaźni, wsi etc. pierwsze
zajmuje miejsce. Wynosi on mniej więcej koło 250 grzywien rocznie,
więc sumę wcale znaczną; tylko w dwóch ostatnich latach XIV i
trzech pierwszych XV wieku spada do 200 i niżej, później znów
nagle się podnosi i dosięga wyjątkowo nawet sumy 300 grzywien
rocznie. Oczywiście jednak, iż był to dochód nietylko z przewozu
piwa, ale i innych trunków zwłaszcza wina, od którego opłacano
nieraz znacznie więcej, bo nawet i po 24 grosze od beczki.
Były atoli i wydatki. Tak Statbirschroeter dostawał 18
groszy tygodniowo; skarżył się jednak, że z tego wyjść nie może,
zwłaszcza, jeśli jeszcze musi dawać utrzymanie parobkowi i 3
grosze na tydzień. Podniosła mu więc rada z łaski zapłatę na pół
grzywny, t.j. o 6 groszy, zastrzegając sobie jednak możność
zmiany każdej chwili i przywrócenie dawnego stanu. Było to widać
wynagrodzenie tylko dla „Goscza", (tak się zwał
birschroeter), za jego usługi wierne, za to „das her der stat
getrewlich dynę", jak mówi zapiska.
Oprócz tej rubryki, wynoszącej odtąd nieco nad 25 grzywien
rocznie, były i inne wydatki, o których dowiadujemy się również
z miejskich rachunków. I tak: cieśla kosztował koło 3 grz. na
rok, siano dla koni od 20 do 30 grz., a wreszcie kowal, który
pewnie dość miał roboty koło często psujących się z użycia
wozów, dostawał koło 10 grzywien. Obok zaś tych rozchodów stałych,
nadzwyczajne, przygodne, wynosiły rocznie regularnie kilka czy
kilkanaście grzywien.
Zdarzały się jednak nieraz i większe, nieprzewidziane, jak
n.p. w latach 1392 i 1393 na wybudowanie t. zw. „curia currus
potabilium", zabudowań, gdzie stały wozy, gdzie może i
birschroeter miał mieszkanie. Budynek ten, wzniesiony koło
szpitala miejskiego, kosztował radę 70 grzywien. Czy w tem miejscu
i dawniej było stanowisko schrotwagenu, czy też je rada tu skądinąd
przeniosła, nie wiemy.
A dobrze tę „curia" zaopatrzono. Gdy później jeden
z schrotmagistrów oddawał ją następcy, spisano inwentarz, który
wykazał 7 koni, 3 wozy do szrotu, cały szereg lin i drabin do
windowania beczek, osobne dla piwa i dla wina, różnej wielkości,
zapasy drzewa na drabiny itd.
Nie licząc tych rzadkich wydatków na potrzeby tylko od
czasu wymagające zaspokojenia, oznaczyć możemy rozchód mniej więcej
na 70 grzywien, tak, iż czysty zysk wynosił koło 180, w latach zaś
gorszych koło 130 grzywien rocznie.
Tyle o tej czysto średniowiecznej instytucyi, która
dobitniej, niż wiele innych, wskazuje na wpływ rady miejskiej, tak
wybitny i skuteczny, regulujący nieraz takie stosunki, które my
dziś uważamy już z natury za usunięte od wszelkich norm
ustawodawczych. Dodać chyba jeszcze wypada, iż w schrotgeldzie można
upatrywać rodzaj podatku na konsumcyę, w ten właśnie pośredni
sposób przy obrocie wybieranego; jasny na to dowód w tem, że cena
za przewóz beczki nie wzrasta tyle w miarę jej ciężaru, jak
raczej w miarę jakości i wartości trunku, który miejskie rozwoziły
wozy, może podobne do tych długich, obwieszonych beczkami,
zaczepionemi na hakach, jakie niedawno jeszcze dość często, a dziś
jeszcze niekiedy widzimy w Krakowie.
Za pośrednictwem miasta, schrotwagenu, schrotmagistra i
schrotgeldu dostawały się beczki do składu lub szynku. Tu jednak
szły na sprzedaż już bez żadnych opłat. Nie znano jeszcze tych
czopowych, goździowych, podatków ultimi consuinentis i t.d.,
które później tak bardzo powstrzymywały rozwój tej gałęzi
przemysłu w polskich miastach.
Tych, którzy zajmowali się sprzedażą piwa, a także
innych trunków, zwano pincernae lub taberuatores po łacinie, po
niemiecku kreczmer lub birschenke. Sprzedawali oni zresztą piwo
nietylko w szynkach, ale także
wprost w składach. Jeden z pierwszych krakowskich wilkierzy,
jeszcze z czasów Kazimierza Wielkiego (z roku 1370), dozwalał im
sprzedaży piwa w piwnicach i składach, byle tylko w tych, co miały
wejście od ulicy, nie rozsiadano się, by tam popijać. Oni mogli
więc dawać piwo tylko do domów, in dy Stat, jak mówiono. Do domów
miano nawet dawać nieco taniej.
Uchwały rady miejskiej starają się zapobiedz oszustwom ze
strony szynkarzy, zwłaszcza, by do piwa dobrego nie dolewali
gorszych gatunków, jak langwelle lub schayta, lub by nie używali
miar fałszywych, za małych, na niekorzyść konsumentów.
Postanawia tedy wilkierz, że kto zostanie schwytany na tem, że nie
trzymał się przepisanej miary, lub że sześć razy dolewał do
piwa inne, gorsze, oprócz zwykłych kar, przez miesiąc nie będzie
mógł szynkować. Późniejszy zaś nieco statut obostrzą jeszcze
ten przepis, grożąc zakazem szynkowania przez miesiąc już w
razie, gdyby go na dolewaniu schwytano po raz czwarty. Widać, że
często się to zdarzać musiało, i stąd zaostrzenie kary.
Lecz groźba nie mogła wystarczyć. Wiedziała o tem rada,
że przepis pozostanie na papierze, jeśli władza nie zmusi do jego
przestrzegania.
Stąd też widzimy w liczbie sług miejskich tak zwany cli
„affusores", przeznaczonych wyłącznie do czuwania nad
szynkarzami i ściągania z nich kar za dolewanie. Te kary nazywano
w Poznaniu po polsku „zalewki". Affusorów było zwykle
kilku, pobierali zaś rocznie koło 12 grzywien.
Prócz tego kilkanaście grzywien wynosiły inne potrzeby,
zapewne jakie przyrządy do mierzenia etc. Cały ten wydatek
kosztował radę od 30 do 40 grzywien, wzrasta też stale, silnie zwłaszcza
od początku XV wieku, i dochodzi już w lat kilka do wysokości 50
grzywien. Z drugiej jednak strony w rubryce dochodów z kar (poenae
excessus) spotykamy zawsze także kary za dolewanie (poenae
affusionum), płacone przez szynkarzy.
Otóż w latach 1403 i 1404, w których oprócz zalewek żadnych
innych kar nie ma zaznaczonych w rubryce, wynoszą one 67 1/2 w
pierwszym, 105 w drugim roku, tak że dochód, jaki stąd miało
miasto, pokrywał zupełnie wydatki affusorów, i jeszcze pozostawała
nadwyżka. Nie zbyt to dobre rzuca światło na sumienność ówczesnych
szynkarzy.
Lecz innym jeszcze nadto podlegali szynkarze ograniczeniom. I
tak po drugim dzwonku, t.j. gdy wieczór po raz wtóry wydzwoniono
na ratuszu, nie wolno im już było sprzedawać piwa na miejscu,
mogli jedynie dawać je do domów. Nie mogli również sprzedawać
nie swoje piwo, otwierać więcej beczek naraz niż jedne pod utratą
wszystkich; nie wolno im było wreszcie szynkować trunku ane kegil.
W czasie najważniejszy świąt jak Wielkanocnych, Zielonych,
Wniebowstąpienia, Bożego Narodzenia i świąt Matki Boskiej, ktoby
sprzedawał piwo przed ukończeniem sumy, „ee wen man dy hoemesse
ganz gesungen hat", zapłaci miastu grzywnę kary. Toż spotykało
szynkujących w święto dwunastu apostołów i w niedziele „ee
wen man das krewcze getreit".
Uchwały rady miejskiej nietylko określały sposób
wyszynku, kładąc mu pewne tamy ze względu na uczciwość, moralność
i kościół, lecz zarazem oznaczały jeszcze cenę piwa i to począwszy
od roku 1396 przez cały wiek XV.
Statutów tych posiadamy 19, nieraz dwa przypadają na rok, na jesień
i na wiosnę. Być może nawet, iż to był stały zwyczaj. Cenników
tych było niezawodnie więcej, że jednak ich moc i znaczenie przez
krótki tylko czas trwały, nic dziwnego zatem, iż straciwszy tę
wartość łatwo ulegały zniszczeniu. Datują one po większej części
z 3 ostatnich miesięcy w roku, gdyż wtedy ustalała się i cena
produktów, potrzebnych do wyrobu tego trunku. Przy każdym też
cenniku podana jest zarazem cena zboża i chmielu w chwili, kiedy
taksę taką wydawano. Po cenach oznaczonych każdy sprzedać musiał.
Jeden z wilkierzy wyraźnie stanowi, że gdyby szynkarz na beczki
sprzedający, po cenie oznaczonej beczki oddać nie chciał, straci
i piwo i naczynie.
Oczywiście, iż ceny ulegają ciągłej fluktuacyi; nie widać
jednak ani stałej zniżki, ani zwyżki, skoki są nieraz bardzo
znaczne. Najwyższe ceny spotykamy w r. 1457, bo aż 44 gr. za beczkę
(ćwiartówkę), stosunkowo najniższe w ósmym dziesiątku lat XV
stulecia; ale bo też w roku 1457 płaciło się zboże po 18
groszy, gdy cena zwykła tegoż, wynosiła groszy 10 mniej więcej;
zaś w ósmym lat dziesiątku nietylko, że zboże tanie, ale i cena
chmielu spadła bardzo, bo do 2 l/2 gr., gdy zwykle płacono koło 6
gr.
Innej za to polityki trzymają się cenniki przy sprzedaży
na kwarty i kwaterki. Przy beczkach oznacza rada, ile kosztuje ćwiartówka,
a ile achtel, tu zaś przeciwnie postanawia, ile można dostać za
grosz. W latach najlepszych wypijał krakowski mieszczanin za tę
cenę aż l/2 kwarty, w najgorszych połowę tego, bo trzy kwaterki.
Zaznaczyć tu wypada jedno. Oto już statut warcki (1420) mówi,
że regulowanie cen towarów w miastach jest atrybucyą starosty i
wojewody. Toż samo postanawiają statuta nieszawskie, z tą tylko różnicą,
że gdy tamte kładą główny nacisk na otaksowanie surowców,
materyałów zdatnych do produkcyi, przez ludność do miast
dostarczanych, a to w tym celu, by przy zakupnie rzemieślnicy przez
porozumienie się cen zbytnio nie obniżali, w Nieszawie przeciwnie
zwrócono uwagę większą na taksy dla wyrobów przemysłowych,
wychodzących z rąk rzemieślników, którzy podwyższenie cen
surowców mogli sobie nagrodzić przez droższe sprzedanie
wyrobionych z nich towarów. Te drugie statuta wyraźnie nawet
wspominają, że wojewoda ma nakładać ceny i na piwo. Jednak ani
po statutach warckich, ani po nieszawskich przywilejach nie widzimy,
by wojewoda wywierał jakikolwiek wpływ na oznaczanie taks na piwo.
Był to widać zwyczaj dość powszechny w Polsce, bo jeszcze w XVI
wieku broni się Poznań przed nakładaniem cen na trunki i artykuły
żywności, a w szczególności i na piwo przez wojewodę, powołując
się w tym względzie na przywilej książąt wielkopolskich Przemysława
i Bolesława, potwierdzony przez Warneńczyka. Dziś taki przywilej
nie jest znany; kto wie nawet, czy kiedy istniał. Przecież w XIII
wieku żadnemu z książąt nie przyszło pewnie na myśl wglądać
w wewnętrzną gospodarkę miast, pilnować ustanawiania taks na
towary. Sfałszowali go później mieszczanie, by tak zapewnić
sobie stan posiadania, który istniał przez czas dłuższy, i na
znacznym obszarze, choć nie wszędzie, w Sanoku bowiem n.p.
najstarsze ze znanych nam, jak dotąd, w Polsce starościńskich
cenników, bo z lat 1437 i 1448 określają i cenę piwa. (Cena piwa
wynosi w r. 1437 12 gr. za „octuale", w r. 1448 tyleż za „octuale",
zaś 4 gr. za „ąuartale". W razie nie trzymania się przepisów,
według pierwszego cennika zapłaci winny kopę na rzecz starosty,
według drugiego 3 grzywny i nie będzie mógł szynkować piwa
przez rok. Cenniki postanawia starosta wraz z urzędnikami
-ziemskimi — sędzią, podsędkiem, kasztelanem, wojskim etc. —
i miejskimi: wójtem i rajcam). Jaki powód mógł z rzędu artykułów,
podległych otaksowaniu władz ziemskich, wyjąć przynajmniej w
Krakowie i Poznaniu, ten jeden, odgadnąć trudno.
Tak się przedstawia obraz przemysłu browarniczego w
Krakowie pod koniec XIV i w początku XV wieku. Przepisy i zwyczaje
tu przedstawione, zachowały moc długo, bo przez cały wiek XV;
widać były dobre, odpowiadały potrzebom, jeśli zdołały ostać
się przez czas długi. Ale też pewnie i stosunki nie uległy
jeszcze takiej zmianie, któraby na nie musiała silniejszy wpływ
wywrzeć.
Tak przeszliśmy cały rozwój produkcyi aż do chwili, kiedy
uśmiechnięty, zadowolony z siebie mieszczanin przytykał do ust
dzban pełny trunku, który krakowskie wyrobiły browary.
Lecz nietylko na miejscu wyrabiane piwo było w Krakowie w użyciu,
ale i obce, sprowadzane. W tym czasie, o którym mówimy, dowożono
głównie piwo śląskie z Świdnicy. Wyszynk tego piwa należał do
rady miejskiej. Pod ratuszem znajdowała się, na wzór innych miast
niemieckich, a pewnie zwłaszcza najbliższego Wrocławia, piwnica,
gdzie to piwo szynkowano, stąd świdnicką zwana. Zatem o tej
gospodarce miejskiej jeszcze słów kilka.
Rada miejska potrzebowała piwa w znacznej ilości. Ilekroć
pojawił się jaki dostojnik dworski lub ziemski w mieście i zajrzał
do ratusza, zastawiali rajcy stół, by przez gościnność zyskać
dla siebie jego względy. Pojawił się jaki kasztelan, lub co więcej
starosta albo wojewoda, to zastawiali wino włoskie, czy francuskie,
a nawet małmazyę lub rywułę; przyszedł mniej wybitny, to posłali
po piwo za parę groszy, notując te wydatki skrzętnie w
rachunkach. Browaru nie miała rada miejska prawie do końca XIV
stulecia. Dopiero r. 1399 nabyło miasto browar od trzech synów żyda
Lewka: Izraela, Kanaana i Abrahama. Kosztował radę ten browar 43
grzywien 24 grosze, w roku zaś następnym wydali na niego jeszcze 6
grzywien 20 groszy, zapewne na jakieś naprawy. Odtąd bezwątpienia
z własnego browaru zaspakajali rajcy potrzebę ugoszczenia
dygnitarzy i zwykłych śmiertelników. Lecz dziwna, wprawdzie w
rozchodach spotykamy nieraz jeszcze drobne wydatki na browar, na płacę
na browarnika, brak nam przecież wszelkich danych o dochodzie.
Za to już znacznie dokładniej możemy wniknąć w gospodarkę
świdnickiej piwnicy, która tłumaczy świdnickie dość żywe
stosunki z tem miastem, jakich ślad pozostał nam w księgach
miejskich. Miasto piwo kupowało na wozy. Za wóz płacono zwykle koło
8 grzywien, choć niekiedy i znacznie taniej, nawet po 2 kopy
groszy. Cło od tego piwa opłacano w Będzinie. I znów tylokrotnie
wspominane rachunki rady miejskiej z ostatnich lat XIV i początków
XV wieku dostarczą nam materyału, by wniknąć w tę gospodarkę
dokładniej, ocenić, jaki stąd miało miasto dochód. Jest on wogóle
bardzo nieregularny, bardzo chwiejny. W r. 1390 dorósł olbrzymiej
sumy prawie 500 grzywien, lecz to tylko raz jeden. Zaraz potem
spada, następny rok daje zysku ledwie nieco nad grzywien 30, ruch
wogóle był słaby, cały dochód brutto wynosił ledwie 139, rozchód
106 grzywien. Dwa następne lata (1392 i 1393) wniosły do kasy po
55 grz. na czysto, rok 1395 prawie trzy razy tyle. W roku 1398 żadnego
nie ma zysku, wydatki zrównały się z przychodami. Ledwie koło 25
grzywien mogła wykazać rada w tej rubryce w r. 1399. Poprawia się
za to ten stan w latach następnych. Widać, że nowy wiek wlał więcej
nadziei w serca mieszkańców, którzy też szczerzej zaczęli się
weselić. Jeśli zysk sięga 100, 130 i 140 grzywien, sumy więc dość
znacznej, to wprost imponujący jest obrót w tych latach; tak w r.
1401 dochodu 453, rozchodu 353 grz., w r. 1402: 519 i 387, w r.
1403: 635 i 493 grz. Lecz dalsze lata znów słabsze, dają tylko 72
i 45 grz. zysku; niewiele i rok 1408, bo 35 grz., choć obrót był
ze znanych największy: 767 grz. dochodu, 731 rozchodu. Z późniejszych
lat znamy jeszcze jedynie lata: 1413 i 1431, z innych bowiem
rachunki poginęły. W 1413 r. jest ledwie 7 grz. zysku, w r. 1431:
107 grz.1). Widać, że różne tu działały względy na to
falowanie ruchu i zysku, jakie daje się spostrzegać w podziemiach
ratusza, raz cichych, to znów hałaśliwymi buchających gwary.
Taki był wygląd piwnicy w pierwszej ćwierci XV wieku.
Dalsze jej losy mniej już znane. Troclię konkurencyi robił
zapewne Kazimierz, który dostał od Jagiełły przywilej,
potwierdzony przez obu tegoż synów, iż może sprowadzać i
sprzedawać rocznie 40 wozów piwa (currus alias fudrów) z Cieszyna
lub Świdnicy. Bezwątpienia działał tu przykład Krakowa i chęć
równych z nim zysków.
Dopiero w r. 1456 nastąpił zwrot na niekorzyść piwnicy.
Jak już mówiliśmy, słód potrzebny do warzenia piwa mielono w
okolicznych młynach, należących w znacznej części do króla. Otóż
z powodu nadmiernego użycia piwa obcego, zmniejszyła się
produkcya w mieście, a więc i dochód króla. Ze względów więc
skarbowych zabrania król zupełnie przywozu piwa z obczyzny, zatem
i ze Świdnicy.
Ktoby mimo zakazu odważył się piwo z zagranicy kraju do
miasta sprowadzić, straci je w połowie na rzecz grodu, w połowie
na biednych, nadto szlachcic, któryby je chciał szynkować, zapłaci
jeszcze winę na rzecz króla, mieszczanin zaś na rzecz rady; mnisi
i księża nietylko poniosą kary, na szlachtę określone, ale
nadto jeszcze ulegną klątwie. Tak obostrzył król swój zakaz,
nawet duchownymi środkami; prawo zaś przestrzegania tych przepisów
złożył w ręce najbardziej interesowanych, bo szynkarzy, którym
na ich żądanie mieli pod karą udzielić natychmiast pomocy zarówno
królewscy urzędnicy, starosta lub wielkorządca, jak i miejska
rada. Sprawy z tych postanowień wyniknąć mogące zastrzegł król
zawczasu dla sądu miejskiego.
Lecz przecież nie był ten zakaz bezwzględny; spotykamy wyjątki
na rzecz magistrów uniwersytetu, smakoszów widać nielada, dla
mincarzy, nie wiem z jakiej przyczyn, wreszcie dla osób, które na
to osobny dostaną przywilej. Wolno im będzie jednak sprowadzać
piwo tylko na własny użytek.
Oczywiście to zabić musiało i świdnicką piwnicę; nie ma
wskazówek, by król radzie udzielił przywileju osobnego, zwłaszcza,
że przecież ona najwięcej piwa sprowadzała i sprzedawała, tak,
iż całe to zarządzenie jako głównie przeciw świdnickiej
piwnicy wymierzone uważać należy.
Rzeczywiście też w regestrach dochodów z r. 1487,
jedynych, które się utrzymały do nas z drugiej połowy XV wieku,
nie ma śladu nawet, by z tego źródła miasto jaki zysk miało.
Pozycyi tej brak zupełnie.
Długo to trwało. Dopiero w początkach XVI stulecia, w r.
1501 następca Kazimierza Jan Olbracht, w dowód swej łaski i w
nagrodę zasług, daje radzie, ale tylko radzie, prawo przywozu i
wyszynku trunku ze Świdnicy,
zastrzega też wyraźnie, że ani Kleparz ani Kazimierz na szkodę
Krakowa szynkować go nie mogą. Rzeczywiście zaś, gdy w rok po
wydaniu tegoż przywileju powstał spór między Krakowem a
Kleparzem, gdzie również zaczęto obce sprowadzać piwo,
rozstrzygnął Aleksander na korzyść stolicy.
I znów odżyła świdnicka piwnica, znów w niej zapanował
ruch i gwar. Znów w rachunkach miejskich pojawia się rubryka
dochodów z tego źródła.
Z początku wydzierżawiano piwnicę. Dopiero w r. 1517 objęto
ją we własną administracyę. W zarząd oddano ją Stanisławowi
Karniowskiemu. Miasto ma kupować piwo, on zaś za każdą beczkę
zapłaci miastu po 5 grzywien. Co nadto weźmie, to jego zysk.
Miasto zaś zarabia na różnicy ceny, jaką samo płaci, a jaką od
niego dostaje. Od 11 marca 1517 r. do soboty przed świętą Zofią
1519 r. zakupiło miasto beczek 185 za 522 grz. 35 gr. (t.j. beczka
po 2 grz. 40 gr.), Karniowski wyszynkował 165 beczek, za co zapłacił
825 grz. Za dwa lata zyskało zatem miasto 302 grz. 13 gr. W roku
1519 wyszynkowano beczek 98, z czego zyskano 130 grz. 34 gr. Za
beczkę płacono po 5 i 5 1/2 flor. Lata 1524 i 1531 dają również
przeszło 100, do 150 grz. dochodu, następne 1533, 1535, 1537 i
1538 nie sięgają w tej pozycyi wyżej jak do 60 grzywien.
„Lecz świetny senat miasta" — mówi jakby z ironią
kronikarz — „więcej cześć Krakowa i honor mając na względzie,
niż szpetny zysk, stara się usunąć błazeństwa wszelkie i
grzechu podniety, i chętniej wynajął piwnicę, choć za kilka
ledwie groszy, niżby miał do tylu występków, które tam i w dzień
się wydarzały, przykładać rękę, patrząc na to przez
szpary". Rzeczywiście, przez rok 1541 stoi piwnica pustką, w
r. 1542 wynajęto ją za 20 grzywien.
I znów poczęto potajemnie na Kleparzu szynkować piwo obce,
tak przez mieszczan krakowskich ulubione. Nic dziwnego, niechętnie
przecie musiano patrzeć na to postanowienie rady miejskiej, na
zniesienie Świdnicy, miejsca rozrywki i zabawy, gdzie się po
trudach pokrzepić można było i rozweselić i pogadać o wielkiej,
miejskiej polityce. A teraz — tak tam cicho, pusto, głucho
„jakby po zadzwonieniu na pacierz w klasztorze".
Tekst: Stanisław Kutrzeba