III Kolegium jagiellońskie odnowione.

  Czworobok ograniczony ulicami: św. Anny, Jagiellońską, Gołębią niższą i Alejami plantacyj, obejmuje (z wyłączeniem dzisiejszej bursy muzycznej i gimnazyum) dawne budowle akademickie, a właściwie kolegium które jagiellońskiem zwiemy. Jak wspomnieliśmy, narożnik od strony rynku jest pierwotnym tych gmachów zawiązkiem — z niego rozwinął się ów styl architektoniczny, w jakim się nam obecnie całość budowli przedstawia.
  Między nabytki po teutońskich rycerzach zaliczamy, prócz wielu innych; ów odcień ostrołukowego stylu, który starzy nasi krzyżackim zwali, a dziś go uczeni Niemcy wiślano-bałtyckim mianować nawykli. Przez półtora wieku przyswajaliśmy sobie ciągle ten charakter budownictwa, w pierwszych już czasach zetknięcia się naszego z Krzyżowcami przejęty. Spoił się też z nami, zyskawszy dla siebie w dziejach sztuki miejsce. I dobrze się słało, że ta nasza w rozwoju architektury właściwość, tu w świątyni nauki, w jagiellońskiem kolegium, za nami poświadcza. Dobrze się stało, że król Władysław kształty baszt i strzelnic, na Krzyżakach w lat kilka po erekcyjnym dyplomie akademii zdobytych, na ziemi ojczystej przyswoił, a z nich dla umiejętności przybytek zestawił. Złagodniały więc w jagiellońskiem kolegium linie owych murów warowni pomorskich; bo się wojenny charakter krzyżackiego budownictwa nagiąć u nas musiał do spokojem tchnących świątyń, do klasztornej ciszy i do owych celek akademickich, gdzie się nauka z ascetycznych zakonów na świeckie mieszkanie przeniosła. Jest też collegium jagellonicum wzorową budowlą naszego swojskiego, ceglanego ostrołuku, przeprowadzonego w budownictwie świeckiem. Ktoby po rozległych studyach, a z dostatecznym nakładem, umiejętnie ten gmach zrestaurował, zyskałby sposobność utrwalenia w nim bogactwa wiślano-bałtyckiego odcienia ostrołukowego stylu. Te ceglane budowle, stawiane u nas w XIV i XV wieku, byłyby się niezawodnie stały podwaliną swojskiego architektonicznego porządku, gdyby nam były stosunki z Włochami (wcześniej niż reszcie Europy środkowej) renesansu nie przyniosły. Z wzorów ornamentacyj, jakiej pomniki Zachodu dostarczyć mogą, nie da się ów odcień nasz zrozumieć, a tem mniej tak w harmonijnej całości odtworzyć, aby zmartwych powstałe XV stulecie, swojskie w nim cechy rozpoznać zdołało. Tylko długie studyowanie zabytków na stomilowej rozrzuconych przestrzeni i umiejętnie w jedną ujętych całość, zgromadzićby mogło wzory na odbudowanie naszej starej szkoły. Jak się z zadania tego wywiązali prowadzący budowli odnowę? powiemy zaraz, poprzedzając uwagi nasze wzmianką : że i dziś jeszcze nie umianoby z idealną doskonałością (że tak nazwę) rzeczy tej dokonać. Może restauracya za jakie dopiero lat kilkanaście przedsięwzięta, wybornie udaćby się mogła; po rozbudzonym bowiem w Europie i u nas zapale do poszukiwań w sprawie zabytków przeszłości, spodziewać się należy, że do ładu w pojęciach i do elementarnego upowszechnienia znajomości dawnego budownictwa przyjść będziemy mogli. Dotąd (ogólnie mówiąc) działo się u nas z zabytkami to, co dziecko z cackiem wyrabia dowiaduje się jak zrobione, wtedy gdy je własną ciekawością zepsuje a na części rozbierze. Szczęściem, nie nasza to właściwość tylko. I zagranicą, przez całe prawie trzy dziesiątki bieżącego stulecia, nie umiano się dotykać zabytków przeszłości - zniszczono i popsuto wiele, zanim się wiek nasz tak z minionemi zapoznał czasami, że je odgadnął a w tej potędze, co umie stare odtworzyć i nowem życiem natchnąć je podoła. Chociaż uwagę niniejszą zbyt jasno stawiamy, przechył dla lepszego zrozumienia rzeczy dodamy: że mówiąc o dokładnych restauracyach, mamy na myśli takie dopiero umiejętne odnowy, do jakich we Francyi Viollet-Leduc pismami i pracami swemi pobudził. Jak skoro tedy na tej wyżynie nauki oparliśmy o restauracyach pojęcia, więc oczywiste, ze pisząc o odnowach przedsiębranych u nas, o nich tylko mówimy, a nie o osobistych architektów zdolnościach. Gdybyśmy zresztą, w dalszym rozwoju uwag inszych, bez zacytowania nazwisk budowniczych obejść się nie mogli, i w tym razie nie zapomnimy, że tak ludzie jak i dzieła ich, sądzono być winny na tle czasu swego; nikomu bowiem za wadę poczytywać nie można że się nie wzniósł nad to, co za życia jego w nauce u jej wyżyn stało. Ależ.... o postaci kolegium jagiellońskiego mówić chcieliśmy.
  Węgieł czyli narożnik tych budowl, stanowiący collegium majus, ukazuje się, jak widzieliśmy, jednocześnie z nadawczym dla odnowionej akademii dyplomem; z nim w pierwszych latach XV stulecia łączą się zabudowania przerobione z dokupionych przy ulicy św. Anny kamienic; wreszcie w tyłach tego gmachu powstaje kolegium mniejsze (gdzie dziś szkoła sztuk pięknych i bursa muzyczna) które po spaleniu w drugiej połowie XV wieku, zaraz z ruin nanowo dźwignięto. Między temi większego i mniejszego kolegium zabudowaniami, wzniósł, a raczej przerestaurował, Tomasz Obiędziński (w r. 1517) środkową część długiego frontonu, który przez ulicę Jagiellońską wspaniale się ciągnie. Dalej ku kościołowi św. Anny, zakończa ulicę i zamyka czworobok zabudowań akademickich gmach dzisiejszego gimnazyum, dawniej od swoich założycieli kolegium władysławsko-nowodworskiem zwany.
  Gdybyśmy chcieli odżywić w myśli postać naszego jagiellnicum, jak ono w XV i XVI wyglądało wieku, przedstawiłby się nam istny klasztorny budynek, obleczony w świecką zewnętrzność. Obszerny dziedziniec naszej budowli otaczały, jak dziś, długie korytarze; z nich drzwi, ozdobnemi oprawami strojone, prowadziły do cel profesorskich; na górze było oratoryum, lektorya, sale dysput, modlitw wspólnych, refektarz, biblioteka, a nawet kuchnie i miejscowości na gospodarczo potrzeby.
  Pamięć na poprzedniki, ta siła i potęga instytucyj wszelkich, wizerunkami czciła znakomitych, wieszając ich popiersia w lektoryach a izbach. Rozproszyły się dziś te portrety po różnych salach naszych naukowych zakładów - są w kolegium prawniczem, na amfiteatrze nowodworskim i gdzieindziej. Tutaj zostało ich zaledwie pośledniejszych kilka, jak: Jadwigi, Jagiełły, ojca Kopernika (przez Brosciusza darowany), arcybiskupa Andrzeja Olszewskiego, łacińskiego poety Benedykta z Koźmina, Żolędziowskiego, Kaźmirza Osińskiego, drukarza Franciszka Cezarego; wreszcie nowszych parę, między któremi: Kołłątaj, Bandtkie i Muczkowskiego gipsowe popiersie. Teraz, na pamiątkę rocznicy pięćsetlecia, zawiesić mają wizerunki: Kaźmirza Wgo (darowany uniwersytetowi przez miasto Kraków) i Jagiełły (przez Tow. sztuk piękn. na ten cel nabyty). Oba malował L. Loffler, a ramy do nich J. Brzostowski robił.
  Dawna władza akademicka strzegła pewno pilnie wrót głównych, jakoby klasztornej furty; bo chociaż budowla kolegium wsród gwarnego miasta stanęła, przecież berło rektorskie powagą swoją zasłaniało ją przed wszystkiem, co zakonną ciszę zakłócić tu mogło. Nadpisy też nad drzwiami, wskazując różne cele izb i lektoryów, zwracały zarazem myśl na to wszystko, czem się żywot uczonego przed pokusami zasłonić powinien, wtedy gdy zdobycie Bożej mądrości celem jest nauki. Epigrafy to zamazały blizkie nam czasy, że ledwie pozostał z nich jeden nad wejściem do sal bibliotecznych, gdzie przeszłość zostawiła potomnym z Eklezyastyka przestrogę. Napisano tam po łacinie: Nie wprowadzaj każdego człowieka do domu twego, bo tych co zdradę czynią, wielkie są chytrości.
  Nad głównemi wrotami upamiętniła stara szkoła cześć dla dobrodziejów swoich, wieszając tam ich godła, w wypukłorzeźbie z kamienia wykute. Herbów tych siedem się zebrało — cztery dawne, umieszczone w końcu XV stulecia, wtedy gdy kolegium po pożarze wyrestaurowanem zostało; trzy zaś nowszej roboty, w zeszłym tutaj zawieszone wieku. Są tam więc: herby dawnej Polski, wstęga rakuzka „klejnotna Elżbiety, żony Kaźmirza Jagiellończyka, godło Fryderyka kardynała, herby Stanisława i Krzysztofa Szembeków, oraz Kaźmirza Lubieńskiego. Pierwszy z tych duchownych, to jest Stanisław Szembek, był arcybiskupem gnieźnieńskim - wdzięczen mu uniwersytet za przekazanie znacznej sumy na kanonizacyą św. Jana Kantego, również Krzysztof Szembek biskup warmiński podobnym datkiem wsparł akademią. Wreszcie Kaźmirz Łubieński biskup krakowski do fundacyi grobu św. Jana i zbudowania kościoła św. Anny, znacznym się darem przyczynił. Najniżej, bo nad samym łukiem węgarów bramy, dwa skrzyżowane berła przedstawiają godło, którego dotąd jako własnej pieczęci uniwersytet używa. Ta ostatnia tarcza przywodzi nam na myśl potrzebę wspomnienia o herbie akademii i owych trzech berłach, która dotąd noszą przed rektorem w czasie uroczystego pochodu, jakby ku czci tej prześwietnej matki oświaty. Odziewają się też kirem te nasze insygnia, gdy grono profesorów, postępując z niemi za trumną, zmarłego żegna kolegę, lub nabożeństwem żałobnem za dobrodziejów Almae matris wykładowy rok zaczyna. Tych starych czyli rektorskich bereł jest trzy; nowych zaś wydziałowych cztery w ostatnich czasach sprawiono.
  Od czasu papieża Pawła II, a więc właśnie w epoce kiedy się wzmagała w rozrost odnowiona przez Jagiełłę akademia, przed kardynałami w czasie uroczystych pochodów berła nosić poczęto. Po dwóch kardynałach, Zbigniewie Oleśnickim i Fryderyku jagiellońskim królewiczu, odziedziczyła Alma mater dwa swoje berła: trzecie zaś jedni mienią być darem kardynała Maciejowskiego, inni z będących na niem herbów podają, iż je zaraz w początkach ustanowienia jagiellońskiej szkoły zrobiono na uczczenie pamięci: egzekutora w sprawie akademii testamentu królowej Jadwigi, Jana z Tęczyna kasztelana krakowskiego; Wojciecha Jastrzębca biskupa krakowskiego, (który z polecenia Marcina V rozdzielał beneficya duchowne, dla naszej przekazane szkoły); wreszcie rektora Jana Szafrańca.
  Ten ostatni domysł ma za sobą świadectwo spółczesności z datami — nie może bowiem owo trzecie berło od Maciejowskiegó pochodzić, jak skoro swoim stylem i ornamentami, równie jak dwa inne, do XV stulecia zaliczać się każe. Tak więc, mimo pilnych studyów Muczkowskiego i zdań ogłoszonych o tych zabytkach we Wzorach sztuki średniowiecznej (serya II), jeszcze insygnia nasze na dalsze badania czekają. Zabytki te do cennych pamiątek należą, odznaczają się bowiem piękną robotą z czasów przejścia ostrołukowego stylu w epokę odrodzenia; dziergane korony u wierzchu i emaliowane a rycone herby, nadały im znamiona wykwintnej złotniczej roboty. Nowe berła wydziałów, przedstawiają u szczytu odpowiednio opiekuńcze postacie fakultetów akademickich, mając na swoich nagłówkach figurki: św. Jana Kaniego, Kaźmrza Wgo, Kopernika i Petrycego lekarza. Tak herby z nad wrót kolegium, jako i berła wszystkie, oraz łańcuchy dziekańskie, upowszechnione są w wybornych fotografiach Rzewuskiego. Dzisiejsze rektorskie i dziekańskie dystynktorya są nowe, łańcuch zaś po królowej Jadwidze który jeszcze w zeszłym wieku był w posiadaniu akademii, przechowuje się obecnie w Paryżu W Hotel Lambert zkąd go wydawcy Wzorów sztuki średniowiecznej (serya I) upowszechnili w chromolitografii.


  Pierwotną pieczęcią krakowskiego uniwersytetu była postać św. Stanisława, trzymającego przed sobą orła na tarczy; tej używano do listów i odezw od całego grona profesorskiego wydawanych; zaś pieczęć mniejszą czyli rektorską, stanowiły dwa skrzyżowane berła. Miała ona najpierw niebieskie pole, następnie między skrzyżowaniem beret ukazała się koron, później po zaprowadzeniu reformy (1780) to rektorskie godło stało się herbem całego uniwersytetu, a mieszczono je w tarczy na piersiach orła. Wreszcie od roku 1796 zmieniono berłom tarczowe pole z niebieskiego na czerwone, i odtąd same są w tej postaci akademickim herbem i zarazem Towarzystwa naukowego pieczęcią.
  Jeszcze stów kilka powiedzieć mamy o przetwarzaniu się kolegium jagiellońskiego na gmach biblioteczny, do którego to celu teraz służy i na to restauruje się przeznaczenie. Wiadomość o dziejach książnicy krakowskiej, napisana przez p. Fr. Matejkę, a ogłoszona w dziele (Zakłady uniwersyteckie) wydanem świeżo przez Tow. nauk. krak. na uczczenie pięćsetlecia akademickiego, uwolni nas od cytat z książek Bandtkiego, a kilka pewnych dat wymienić pozwoli.
  Aż do połowy XV stulecia, kolegia i bursy własne biblioteki miewały, powstające z darów akademików, duchownych i zamożnych ludzi, którzy się poczuwali do obowiązków względem tej szkoły, co, jak mówi dawne przysłowie: komu nie jest matką, temu pewno babkę bywała. Dary ówczesne tem cenniejsze nam się okażą, gdy przypomnimy te do czasu upowszechnienia książek drukowanych z rękopisów się biblioteki składały. Pożar w r. 1492, niszcząc jagiellońskie kolegium, pozbawił nas owych skarbów nauki, bo niepowrotnie zginęły. W początku XVI stulecia widzimy łączące się książnice kolegiów, na które w części budowli przez Obiedzińskiego odrestaurowanej, osobne już przeznaczono izby. Piotr Tomicki, ów uczony biskup krakowski i kanclerz, bogatym darem książek położył jakby podwaliny dalszemu biblioteki wzrostowi. Pod te czasy ukazują się już fundusze na zakupno nowych dzieł; a jednocześnie spotykamy się z nazwiskami bibliotekarzy i kustoszów rosnącego zbioru. Imiona Benedykta z Koźmina i Jana Brosciusza z Kurzelowa, jaśnieją w końcu XVI i w pierwszej połowie XVII wieku w dziejach tej książnicy, co wtedy liczy już około 2000 kodeksów, kilka tysięcy inkunabułów, a przeszło 20,000 dzieł, po największej części filozoficznej i matematycznej treści.
  Wojny szwedzkie, morowa zaraza i klęski krajowo sprawiły że środek XVII wieku smutną przedstawia i w nasze jakademii epokę; zubożała wtedy biblioteka, a przynajmniej wzrastać nie mogła.
  Marcin Radymiński, a po nim Jędrzej Kucharski, rozpoczynają w dziejach biblioteki nowy okres jej urządzenia i uporządkowania w drugiej połowie XVII stulecia. Przecież chwilowe to było tylko zbiorów uniwersyteckich kwitnienie, bo je wiek następny w nędzny stan wprowadził. Te smutne chwile trwały aż do czasów, kiedy biskup Sołtyk, książę prymas Poniatowski i Hugo Kołłątaj, nowem życiem akademią naszą odradzać poczęli. W tych czasach Niderlandczyk Arseni Fachaux spisuje rękopisy, a Michał Mrugaczewski, zasłużony ks. Alojzy Putanowicz i ks. Włyński robotą nowych katalogów się zajęli. Po tych sprawują obowiązki bibliotekarzy: ks. kanonik Jezierski, Jacek Przybylski, A. Speiser, M. Voigt, ks. D. Markiewicz, ks. F. Kudrewicz, wreszcie J. S. Bandtkie, J. Muczkowski, a obecnie prof. uniw. pan Franciszek Stroński.
  Istotny wzrost tej instytucyi datuje się od chwili objęcia bibliotekarstwa (1811 r.) przez Bandtkiego. Za czasów tego uczonego i gorliwego o dobro oświaty męża, liczyła jagiellońska książnica (wraz z nowo nabytemi dziełami, oraz z przybytkiem darów po Rafale Czerwiakowskim, Litwińskim i ks. Michale Sołtyku) ogółem 39,1532 dzieł, w przeszło 42,000 tomach, nadto rękopisów 2190, a broszur blizko 10,000. Był też już wtedy wyznaczany na zakupno książek fundusz znaczny, jak na owe czasy. Muczkawskiemu dostała się pod zarząd biblioteka wtedy, gdy w czasie restauracyi budowli, raczej jej ciągłom przenoszeniem, jak porządkowaniem zajmować się musiał. On rozpaczął zmianę układu z dawnego wedle formatu, na nowy podług treści; rozsegregował i spisał broszury. Obecny stan jagiellońskiej książnicy jest następny: dzieł 85,845, w 106,866 tomach, dubletów 15,029, rękopisów wraz z dyplomatami i listami 5486 numerów; map, planów, atlasów 1228, rysunków i litografij 3680, numizmatów wraz z dubletami 8200.
  Tak przedstawiwszy w jak najogólniejszym rysie losy krakowskiój książnicy, powiemy teraz o restauracyi budowli samej poczynając od, chwili w której się w pustkę prawie zmieniała.
W czasach, encyklopedystów francuzkich kolegia naukowe wyzwalały się ostatecznie z owej zakonności, w którą je minione przyodziały wieki. W chwilach takich przełomów, ludzie, pozbywając się jednej ostateczności, w drugą przerzucać się zwykli. Uczeni francuzcy sądzili wtedy, że już i Boga z nieba zdjąć się im godziło; więc zamiast ołtarzów dla Niego, rozumowi świątynie stawiali. U nas spokojnej przeszła reforma. W drugiej bowiem połowie XVIII wieku tak zasnęli duchowni akademicy stuletnią zmęczeni dysputą, że zanim się ocknąć zdołali, już ks. biskup Kajetan Sołtyk dzieło reformy gotował (1765 r.), którego następnie (1780 r.) Kołłątaj dokonał. Jakie wtedy komisya edukacyjna zaprowadziła zmiany w systemacie nauk i uposażeniu katedr, opowiedział dr K. Mecherzyński w wydanej o tem broszurze (Kraków 1861, w drukarni Pobudkiewicza). Książę prymas Poniatowski przyczynia się podówczas własną hojnością do wzniesienia nowych na uniwersytet budowl. Jednocześnie też powstają przy końcu zeszłego wieku gabinety dla katedr fizyki, matematyki, nauk przyrodniczych, oraz ogród botaniczny i obserwatoryum astronomiczne. Po dobrze zasłużonym ks. Anionitu Żołędziowskim, sam Hugo Kołłątaj objął rektorstwo odnowionej akademii. Dzieje tych nowych urządzeń, któremi się odtąd bogaciła i rozrastała krakowska szkoła, znajdzie ciekawy w książce O zakładach uniwersyteckich, przez Tow. nauk. krak. (w r. 1864) wydanej. Tutaj pominiemy przedstawienie stanu umiejętności w odrodzonej akademii, a wrócimy do dziejów zajętych przez nią budowl.
Oto w czasie reformy powstaje obszerny gmach na wykłady i gabinety, z fundamentów prawie wniesiony. Stoi obrócony frontem do ulicy św. Anny, a ciągnie się naprzeciw kolegium jagiellońskiego, aż do Gołębiej ulicy. Nowy- ten uniwersytet wzniósł się w miejscu dawnej bursy śmieszkowskiej (contubernium Gelanianum) i trzech kamienic, z których narożną (od ulicy św. Anny) zwano Pryamowską, drugą Arnolowską, (do opata tynieckiego należąca), trzecią zaś pod Konikiem. Domy te nabyto na rzecz akademii w drugiej połowie zeszłego wieku. Front zaczęto stawiać w 1791 r., wedle planu Feliksa Radwańskiego profesora uniwersytetu, a następnie senatora rzeczypospolitej krakowskiej. Budowa nieprzerwanie wtedy postępowała, chociaż włączenie bursy śmieszkowskiej w całość gmachu, nastąpiło dopićro w 1826 r. Jaki był pierwotny rozkład sal i pomieszczeń gabinetów w tym nowym uniwersytecie, opisał to dr Kuczyński w dopiero co zacytowanem zbiorowem dziele, przez Towarzystwo naukowe wydanem. Zabudowanie całe zyskało nazwę kolegium fizycznego, bo matematyka, mechanika, chemia, fizyka i umiejętności przyrodnicze najpierw tam wykładane były. Tak więc otwarł się nowy dla nauk przybytek, wtedy gdy juz świeccy profesorowie zreformowanego uniwersytetu w kolegiach wspólnie mieszkać przestali, a do starego jagelloniecum różne biblioteki w jedną łączyły się całość. Ów dawny budynek opuszczony, w pustkę się zamieniał. Tak zaś nagle postępowała ruina, że już Przybylski opędzić się nie umie od wróbli, co między książkami gniazda sobie słały, a Speiser z fetoru chorował podobno. Nawet Bandtkie jeszcze w 1816 roku z sali jagiellońskiej ptactwa pozbyć się nie może. Rysowały się mury, a z ciężkiego dachu, na przegniłych wspartego belkach, dachówka leciała. Wreszcie w blizkich nam czasach, bo na sejmie w r. 1837, wysłuchał senat rzeczypospolitej krakowskiej gorzkich stów A. Z. Helcla i H. Meciszewskiego, którym zawdzięczamy poruszenie sprawy zajęcia się tą naszą budowlą, co z tylu względów na troskliwą zasługiwała opiekę. Wtedy Józef Mączyński postawił w izbie wniosek, żądający wyznaczenia potrzebnych summ na odnowę kolegium, zaś ks. Janowi Schindlerowi późniejszemu prezesowi rzeczypospolitej, a ówczesnemu komisarzowi instytutów naukowych, należy się uznanie, iż jego staraniem uchwała w czyn się zamienna. Po ks. Schindlerze, Józef Brodowicz urząd komisarski objął. Tutaj także i trudno pominąć zasługi Muczkowskiego, który wszelkiemi siłami popierał prowadzenie fabryki około jagellonicum, tak jak się dzisiaj o jej skończenie gorliwie stara następca jego, pan Stroński. Tem milej nam przychodzi przywieść tych imion parę, że wyliczywszy nazwisk kilka, podobno wymieniliśmy wszystkie, co na wspomnienie zasługiwać mogły. Z serdeczną radością zwiększymy ten poczet, jeśli kto niewiadomość naszą bliższemi szczegółami uzupełnić raczy.
  Właśnie wtedy, gdy się kolegium restaurować miało, Karol Kremer powrócił do Krakowa z zagranicy, gdzie się na architekta sposobił; objąwszy zatem urząd budowniczego akademickiego, rozpoczął tą odnową swoje prace około zachowania starych budowl Krakowa, w czem już wiernie wytrwał aż do śmierci.
  Nasze jagellonicum przedstawiało wtedy tylko szkielet owego gmachu, co sam niegdyś wspaniały, wielką w murach swoich wypiastował przeszłość naukową. Gdzieniegdzie wyglądał jeszcze z pośród ruder złomek ornamentów, pozostały na naukę dla budowniczego, z jakiego to wątku dawno zdobienia odgadywać trzeba. Arcytrudne przedstawiało się zadanie, jak skoro wypadło rozsypującej się budowli długie zapownić trwanie, a zamiast umiejętnego poparcia, cisnęła się zewsząd rada, co raczej przeszkadzała w pracy, niż pomódz umiała. Uniwersytet nie mógł zwiększyć funduszami swemi nakładów odnowy, jak skoro posag naszej szkoły rewindykowanym nie był. Już bowiem przed 100 laty wykazywał Putanowicz smutny stan akademickiego majątku; a nawet do obecnych chwil jeszcze ten posag przedmiotem sporów powstał. Tak więc zbywało Kremerowi na umiejętnej pomocy, owszem, wiele przeszkód napotykał w drodze; zaś fundusze, lubo hojnie przez sejm krakowski asygnowane , przecież niezawsze odpowiadały potrzebom. Mamy przed sobą własnoręczne notaty Kremera, a nadto wypisami z urzędowych źródeł moglibyśmy nasze uwagi popierać.
  Znalezienie dobrych planów budowl, sporządzonych za pierwszych u nas rządów austryackich, uchyliło potrzebę robienia nowych wymiarów; zaraz się więc zabrano do utrwalenia murów. Te przedstawiały trudność nielada, bo część budowl (od strony ogrodu) wzniesioną w r. 1468, już dla mocy w r. 1490 przyporami podpierać musiano. Było to zwykłe u nas w XV wieku stawianie, gdy często oszczędzano sobie dawania głębokich podwalin przez całą długość ścian, a ukrytemi w ziemi zastępowano je łukami; taka robota zapewniała trwałość tylko w tym razie, jeśli konstrukcya była wyborną, a doskonały budowlany materyał. Wzmocnienie owych wątłych murów nasunęło myśl ujednostajnienia całej bocznej (od ulicy Jagiellońskiej) facyaty, przez zupełne z gruntu przebudowanie mieszkalnego dwupiętrowego domu, który prawie w pośrodku stojąc, dotykał jedną stroną sali jagiellońskiej (zajmującej węgieł gmachu), a drugą przypierał do izby zwanej Commune, łączącej się znów z częścią budowl przez Obiedzińskiego wzniesioną. Otóż Kremy poznosił pięterka, do jednego poziomu sprowadził podłogi i utworzył szereg wysokich sal połączonych z sobą już to arkadowaniem, już szklanemi drzwiami, otwierającemi na przestrzał piękną perspektywę. Sale te ubierają bogato zdobione szafy, a od góry obiega galerya, w celu zużycia na bibliotekę nawet najwyższych ich części. W izbach mających sufity, malowanie naśladuje pułap; również podniebia sal sklepionych okrywa ornament malowany przez Józefa Niedźwiedzkiego. To zdobienie pilniejszych wymagało studyów, które w tym kierunku przedsięwziąć należało, aby tylko rękopisy z drugiej połowy XV stulecia za wzór do ornamentów użyte być mogły; wtedy przedstawiono nad oknami herby Krakowa i akademii, nie byłyby się kształtami swojemi z przeszłością kłóciły. W niektórych częściach naszego kolegium, były pierwotnie barwione szyby; to dało powód do ubrania niemi teraz okien kilku. Zapomniano że witraże dawne nie przepuszczały barw, ale przyćmiewały światło; dlatego tam ich tylko używano do ozdoby, gdzie się modlono, lub przy wspólnym zbierano stole. Dzisiejsze zwyczajne kolorowe szyby, pomieszczane w oknach sal bibliotecznych, w czasie dnia pogodnego płatkami różnych barw majaczą po książkach, a w pochmurnej porze światło zamraczają. Drobne te, a łatwo naprawić się dające usterki, znikną z przed oczów i zapomnieć się dadzą, gdy stanąwszy na rogu dzisiejszego uniwersytetu, spojrzymy na prawie 27 sążni długą facyatę, przez Jagiellońską ciągnącą się ulicę. Węgieł pierwotnie częścią z kamienia, a częścią z cegły wzniesiony, odzianym być musiał tynkiem, wraz z całym frontem, którego odnowa obecnie ma być ukończona; ta jednak boczna facyata na którą patrzymy, z żywej cegły, stosownie do stylu całości, wywieść się dała. Dwa wysokie, wnękowane szczyty piętrzą się zębcami, występując ponad spadzisty dach cynkiem okryty; szczyt narożny, strzelający w górę do wysokości 14 sążni, zdobią kamienne, dziergane iglice, w kwiatony ubrane. Krajnik, czyli gzyms podokapowy, pokrywają tarcze z rzeźbionemi na nich rozetami. Zamiast tej nieco monotonnej ozdoby, wolelibyśmy widzieć, te tarcze zapełnione godłami kolonij krakowskiej szkoły; lub też wreszcie rodowemi klejnotami tych znakomitych, co z naszej akademii wyszli, albo w niej za naukę szlachectwo dostali. Ma wreszcie Alma nasza dobrodziejów swoich, których pamięć tutaj uczcićby się mogło. Cokolwiek tam umieścićby przyszło, choćby emblemata nauk, lub zodyakowe figury, zawsze właściwiej długi gzyms dałby się ozdobić. O ile wiemy, w podobny sposób chciał Kremer ów pas poddaszny ornamentem stroić. Co mu naprzekór stanęło? dziś odgadnąć trudno.
  Z rynnami nielada był kłopot; te bowiem w budowlach średniowiecznych nie biegły po murach, ale je zastępowano rurami metalowemi, które zakończone kształtem głów potworów, występowały na zewnątrz ku środkowi ulic. Chociaż spływy wód nie bokami, jak dziś przy chodnikach, ale w środku drogi dawniej urządzano; przecież nawet w owych czasach podobne umieszczanie rynien w ulewę, lub w chwili topnienia soplów lodowych, wygodnam nie było. Samo już tedy dzisiejsze przeprowadzenie ulic i spływów, nie pozwalało na utrzymanie dawnego rynien porządku. Wywiązał się Kramer z zadania tego tym sposobem: że rynny ukrył w udanem laskowaniu, (Streifen) dzielącem w miejscach kilku facyaty całe. Stoją więc pod samym dachem posągi uczonych z kamienia kute, a nakryte baldaszkami, których iglice powyżej gzymsu na tle się dachu rysują. W owych baldaszkach mieszczą się kociołki, w których zbiera się ściekająca z dachu woda, a spływu przez sameż posągi, do przeprowadzonych przez nie rynien, zbiegających aż do dołu, w formie jakoby były nie rynnami, ale owem laskowaniem długość facyaty na części dzielącem. Posągi te umieszczone są po obu stronach, u podstaw szczytnic zębatych i w narożnikach gmachu. Przedstawiają one (poczynając wyliczanie od strony ulicy Gołębiej) następny szereg wychowańców naszej szkoły: Wigilancyusz, Nowopolski, Broscyusz, Petrycy, Kopernik, Najmanowicz, Sokołowski i Benedykt z Koźmina. Poczet podobnych popiersi lub posągów mógłby stosownie ozdabiać dziedziniec kolegium, gdyby tenże inaczej ornamentowany nie był. Przecież same tylko ogólnie znane wybieraćby ku temu celowi wypadło postacie; tem bardziej, że ich niebrak w dziejach tej akademii. Możeby np. słusznie Długoszem ,zastąpić można Wigilancyusza; jak skoro tego ostatniego, chociaż wielce świętobliwego, dopiero komentarzem dla dzisiejszych czasów objaśniać potrzeba, podając: że się zwał po polsku Grzegórz z Sambora, że żył w XVI wieku, był nauczycielem św. Stanisława Kostki, profesorem krakowskim, biblią na łaciński wiersz przerobił, a prócz eklog i elegij, kronikę miał pisać, nieodkrytą dotąd.
  Ależ wróćmy do przeglądu budowli naszej. Facyata o której mówimy, ma dziesięć wielkich okien na piętrze, z szeregiem mniejszych ponad niemi, oświecających górne części sal wysokich. Okna te mają kamienno węgary i takież wnętrzne zdobienie. W stylu ich ornamentowania znajdziesz rozmaitość, od ostrołukowego czteroliścia począwszy, aż do renesansowych jaiczek (echiny). Szereg dolnych okien przerywa brama; górne zaś urozmaica występ (Erker), niewłaściwie daszkiem kopułkowatym, zamiast ostrokrężnym (odpowiednim podstawie) pokryty.
  Front od ulicy św. Anny nie różni się postacią swoją od facyaty bacznej, obejrzanej teraz; nad bramą tylko ma herby, o których mówiliśmy wyżej. Wszedłszy tei wrotami do wnętrza kolegium, znajdziesz się w obszernym dziedzińcu, otoczonym wokoło korytarzem, co się szeregiem kolumn i łuków wspaniale rozsuwa. Sklepionka owego podcienia nie składają się z żeber skrzyżowanych, jak to zwykle bywa, ale płachetki czyli pola sklepionne zbiegają się w ostrą krawędź, która owych żył miejsce zastępuje, przedstawiając jakby jaką pikową robotę. Podcienia te ich sklepienia i arkadowanie, pozostały jak przed odnową były. Górną tylko galeryą o tyle zmieniono, iż gdy jej dawne ostrołukowe ozdoby z płaskorzeźb się składały, dzisiejsze na wylot w kamieniu rzezane, lekkości przyczyniać się zdają. Kilkoma odmianami wzorów urozmaica się owa balustrada, w której najczęściej powtórzono ornament, w XV stuleciu zwykle rybackim, pierścieniem zwany. Występy dachów okrywające galerye dziedzińca, podpierały przed restauracyą słupy drewniane, li tylko utrzymanie ich mające na celu. Te słupy zmienił Kremer nader korzystnie na zastrzały (mieczykami zwane), między poddaszem a uwięzionym w ścianie kroksztynem rozparte. Pilne badanie wykazału, mu, że tak pierwotnie było; wybornie się też takie podarcie z całością budowli zgodziło. Ściany wokoło których biegną ganki, zdobi i urozmaica występów kilka. To erkery , powszechne w niemieckich średniowiecznych budowlach, u Francuzów ressunt zwane, u nas są rzadkością. Tutaj w jagellonicum aż ich pięć zostało. Urozmaicają też mile ściany dziedzińca, jak skoro do jednego spinają się schody; inny zakończa biegnący z głębi korytarz; ten znów występuje na podobieństwo ambonki, służącej dawniej do obwoływania zawiadomień i godzin prelekcyj; inny wreszcie w piękne ubrano przezrocze w którem zegar ma się umieścić. Węgarowanie tego zegarowego występu, mniej właściwie łączy się wprost z poddaszem, kiedy własne mieć powinno zakończenie, iglicami ku górze strzelając. Gdzie się już dach na murze wspiera, obiega gipsowy ornament, z ostrołukowych laskowań złożony.
  Pomijając wprawione w ściany dziedzińca marmury, z nadpisami z nowszych pochodzącemi czasów, jak: pamiętnik położony przez Radzymińskiego ku czci fundatorów i dobrodziejów akademii, oraz epigraf z pochwałami dla Stanisława Augusta; wspomnimy tutaj jeszcze o kilku pięknych z odleglejszej przeszłości zabytkach, co te mury zdobią. I tak: wchodząc w podwórze wrotami głównemi, widzisz pomiędzy oknami zamieszczoną obok drzwi bibliotecznych wielką rzeźbę, wyjętą z bursy jerozolimskiej. Przedstawia ona Zbigniewa Oleśnickiego, oddającego opiece Matki Boskiej ów przytułek dla młodzieży przez siebie wniesiony (1453 r.). Na lewej znów ścianie umieszczono podobną tablicę erekcyjną (z. Wieniawą) z bursy Długosza (z r. 1471), także herb (Sulima) biskupa Gamrata, z jego domu wzięty, a z pierwszej połowy XVI pochodzący wieku. Są tutaj oprawy okien i drzwi z owej Długoszowej bursy, także okna z domu ks. wikaryuszów kościoła św. Piotra i z probostwa wszystkich św.; kraty i okucia żelazne z różnych miejsc, wreszcie drzwi wraz z oprawą, pochodzące z izby radnej ratusza krakowskiego. Te ostatnie, wydarte zniszczeniu przez. Kramera, a w kolegium umieszczone przez następcę jego w urzędzie, dyrektora budownictwa dra K. Schenkla, stanowią dziś wejście do sklepionej sali, nazwę Obiedzińskiego noszącej. Tak więc (osobliwie w podwórzu) każde drzwi i okno inny charakteryzuje odcień architektonicznego stylu. Jeśli przegląd owych pięknych węgarów poczniemy od drzwi najprostszym ostrym łukiem zdobnych, a skończymy go na oprawie podwoi ratuszowych w stylu późnego renesansu, zobaczymy : że półtora. wieku przedstawiło tutaj ornamentu swoje. Pomijając więc parę powyższych uwag, któreśmy o kilku pomniejszych szczegółach odnowy podali, o tem głównie zestawieniu w całość różnoczesnych ornamentów kolegium powiedzieć jeszcze pragniemy.
  W jakimże tedy stylu odrestaurowano jagiellońską budowlę, jeśli ją ustrojono w ozdobienia ze wszech stron tu zgromadzone, a przedstawiające omanienia architektoniczne z kilku naraz epok, jak: z okresów ostrołuków, odradzającego się przejścia, oraz renesansu, a to wszystko z przebiegu prawie lat 150? Czyż chciano z tego gmachu zrobić muzeum ornamentacyjnej rzeźby, włączając w owe mury wszystko co marniało gdziekolwiek? Słowem czy architekt, czy archeolog budowlę odnawiał? Zanim okażemy że Kremer chciał w tej sprawie, sztukę z poszanowaniem zabytków pogodzić, wyjada nam jeszcze postawić pytanie, jakby nasze kolegium restaurować wypadło, gdyby się jednostajny styl z pewnej danej opoki miało za zasadę przyjąć? Któryż wtedy czas, jakiż w nim okres, dostarczyć mógł wątku do konsekwentnego rozsnucia zdobień w ścisłym ich rozwoju? Jeśli odpowiemy że jagellonicum wypadało odtworzyć tak, jak było wtedy gdy powstało w ostatnim roku XIV wieku;. to nasunie się znów uwaga: co zrobić z tem wszystkiem, czem je (po pożarze) koniec XV a początek XVI stulecia ustroił? Jak historyi ludzi, tak i dziejów gmachu, zmazać niepodobna, tembardziej, jeśli się jedna z drugą ściśle łączy. Zdaje nam się więc słusznem, że obliczenia i ołówek architekta, z miłością się pamiątek łączyły. Całość tedy budowli ma, jak powiedzieliśmy, charakter krzyżackiej, czyli wiślano-bałtyckiej odmiany ostrołukowego stylu, z czasów przejścia jego w kwitnący renesans; szczegóły tylko o wcześniejszych i nieco późniejszych świadczą tu okresach. Gdyby się te ornamenia nie spajały i nie łączyły z sobą szczelnie pod zimną ręką, co z cyrklem i krytyką przed niemi stawa; to jednoczą się pewno i w miły a wdzięczny zrastają obraz w oczach tego, co się rad w jagiellońskiej szkole z pamięcią Oleśnickiego lub Długosza spotkać.
  Wreszcie, jak wieki w tych kamieniach po sobie zostawiły ślady, tak znów następne stulecia odziewać je będą ową uroczą świetnych wspomnień szatą, co to sama jedna różnorodne style w katedrze naszej lub Maryackim kościele, wdzięczną harmonią przyodziać zdołała.
  Nakoniec, odwołując się jeszcze do tego, cośmy przytoczyli na wstępie, przypomnimy tutaj: iż gdy z budowl Zachodu nie wypadało wzorów do zdobień pożyczać, więc nie zbłądzono może w zasadzie, że ich wśród zwalisk domowych szukano. Sama już polichromia średnim wiekom właściwa, byłaby szczegóły siłą barw w nierozłączną całość połączyła. Ta potrzeba malowania pułapu, poddasza i kroksztynów, oraz rozpoczęte zlecenia zdobień odrzwiów, domyślać się każą, że Kremer bogactwo polichromii chciał tutaj stosować.
  Objęcie (r. 1841) urzędu dyrektora budownictwa rzeczypospolitej krak., odsunęło nieco naszego architeka od osobistego, najbliższego prowadzenia fabryki; zastępował go najpierw Pawel Barański, a potem Tomasz Majewski, po nim budowniczy akademicki. Prócz tych, przy restauracyi jagellonicum wielu młodych kształciło się ludzi, dla których Kremer otwarł tutaj istotną szkołę nauki. Byli przez przeciąg kilku lat uczniami i pomocnikami w robotach, .pp. J. Stróżecki, M. Kukalski, A. Gebauer, S. Kamalski, Warzycki i A. Stacherski. Ornamenta architektoniczne wykonał z kamienia Filippi Paweł, posągi rzeźbił Karol Ceptowski; nawet snycerską i stolarską robotę miejscowi wykonali majstrowie.
Na początku r. 1860 umarł Kremer; odtąd zaś, za czasów urzędowania pana K. Schenkla, nie   postąpiła restauracya, tak już dawno wyczekująca skończenia. Obecnie dopiero zburzono część frontonu kolegium, przypierającą do podwórza gimnazyum. Tam, wedle planów H. Bergmana Czecha, wyższego urzędnika budownictwa z Wiednia, ma stanąć uzupełnienie budowli. Biegłemu architektowi, panu Bergmanowi, pozostało dosnucie tylko głównych Kremera projektów. Przybędą więc w frontonie trzy jeszcze okna pierwszego piętra i boczna szczytnica, odpowiednia zupełnie tej, jaka przyozdabia węgieł budowli; wreszcie, dla przerwania monotonii fasady (od ulicy św. Anny), prawie 24 sążnie długiej, wystąpi z pośrodka przystawa, w której będą wrota główne. Środkowy ten występ zwieńczy szczyt zębaty, wzniesiony wedle motywów dwóch już istniejących. Że z wejścia w podwórze podwójne ‚schody na galerye rozchodzić się mają, ztąd mieszkanie św. Jana Kantego zyska kilka łokci od przodu, a kapliczka o takąż przestrzeń w tyl się cofnąć musi. Plany pana Bergmana wykonywa i projektuje zdobienie, budowniczy Feliks Xieżarski. Tak tedy wypadło, że odnowa kolegium przez ćwierć wieku skończyć się nie mogła, a oprócz imienia Kremera, zasłużonego jej twórcy, dziesiątek nazwisk architektów z temi murami się złączył.