V Zakłady naukowe.

  Nie myślimy iżby niniejsza praca przedstawiała choć w konturowych zarysach obraz pięciowiekowej przeszłości krakowskiej szkoły; przecież zestawieniem wydatniejszych wspomnień przywiedliśmy na pamięć wszystko znamienitsze, z czego pilny czytelnik pojęcie o rzeczy zyskaćby powinien. Ów szereg opowiadań naszych uzupełnić jeszcze pragniemy kilkoma wiadomościami o instytucyach wchodzących niejako w skład tego, co ogólnie mówiąc zakładami naukowemi zowiemy.
  I tak, tuż przy Jagellonicum stoi gmach znowu zębatemi najeżony szczytnicami, nad którego bramą czytamy nadpis opowiadający: iż budowlę tę wystawił (r. 1643) Władysław IV, spełniając testamentową wolę nauczyciela swego Gabryela Przemankowskiego; zaś Stanisław August (w r. 1777) zwiększył ją i odnowić kazał. W podwórzu, otoczonem gankiem i podsieniem, rzędami słupów podpartem, znów dowiadujemy się z dwóch innych epigrafów: że Fryderyk August król, saski książę warszawski (w r. 1810) zakład ten odwidził, a obecnie panujący cesarz Franciszek Józef (w r. 1855) budowlę znacznie zwiększyć rozkazał, dostawieniem drugiego frontonu od strony alei.
  Jest to szkoła dawniej od swych fundatorów kolegium władysławowsko-nowodworskiem, a dziś gimnazyum św. Anny zwana. Założyła ją akademia w r. 1588, najpierw przy ulicy Gołębiej, obok bursy Noskowskiego, gdzie dziś dom liczbą 188/282 naznaczony. Były to tylko trzy klasy przygotowawcze do uniwersyteckich nauk.
  Tu spotykamy się znowu z piękną postacią, żołnierza, co umiał służyć ojczyźnie zarówno szablą jako i radą a wspieraniem oświaty. Jest nim Bartłomiej Nowodworski rotmistrz, kawaler maltański i sekretarz królewski. Urodził się Nowodworski roku 1544 w Tuchali, miasteczku pruskiem, co także Pruszcza naszej szkole wydało. Prawie od dzieciństwa miecz przyrósł mu do boku. Widzimy go najpierw na ukrainnej Rusi, broniącego w zapasach z Turkiem i Tatarem granic rzpltej. Następnie przebywa w Siedmiogrodzie z późniejszym królem Batorym — z nim wraca do Polski — jeździ gońcem do Stambułu — zmuszony dla pojedynku opuścić ojczyznę, siedmnaście lat pełni we Francyi rycerskie posługi — zostaje kawalerem maltańskim, uczestnicząc w wyprawie na zdobycie Lepantu — tam gdy się w noc ciemną podsunęły statki pod zamek, podkłada nasz wojownik prochy własną ręką i wysadziwszy bramę, do wzięcia twierdzy się przyczynia. W owych bojach, aż na brzegach Afryki toczonych, spotkał się Nowodworski z Piotrem Kochanowskim, tłumaczem Tassowej Jerozolimy, za którego staraniem uzyskał pozwolenie wrócenia do kraju, po dwudziestopięcioletnim w obczyźnie pobycie. Jest też niebawnie na dworze Zygmunta III dowódzcą roty strzegącej osoby królewskiej. W czasie oblężenia Smoleńskia podłożoną petardą bramę oblegającym otwiera. Prócz ran otrzymanych w walkach zagranicznych, jeszcze pod Borysowem i Możajskiem spotkał się z kulami; lecz i te nie mogły wytrącić mu miecza z doświadczonej w bojach prawicy. Tym niesłychanie ciekawym a pełnym epicznych przygód żywotem, rozsławił się Nowodworski po świecie. Królowie francuzcy Henrykowie III i IV i wielcy mistrzowie maltańskiego zakonu, zaszczytami darzyli rycerza polskiego, zaś Zygmunt III zdjętym ze szyi łańcuchem i kosztowną karabelą go udarował. Wreszcie otrzymał komandoryą poznańską, niedługo przedtem, gdy w późnej starości umarł w Warszawie, gdzie w katedrze zwłoki jego leżą. Słynny Bierkowski i Jakub Sobieski przemawiali nad grobem; pisał życie jego Świczkowicz, a za dni naszych A. E. Koźmian w pięknym życiorysie zasługi znakomitego wojownika przypomniał.
  Prócz tych rycerskich zajęć, nie zapomniał Nowodworski i o pobożnych praktykach. Będąc z ks. Fabianem Bierkowskim w serdecznej przyjaźni, wiele świadczył dominikanom, a kilka mów owego słynnego kaznodziei własnym nakładem drukować polecił: wydał także Arytmetykę Brosciusza i pieśń Bogarodzicę, w której cudownem działaniu podczas bitwy szczególną wiarę
pokładał. Naiwnie dedykował tę edycyą swoję, pisząc na końcu broszury:
„Daje Bogarodzicę na pogrom pogański,
Bartłomiej Nowodworski, kawaler maltański."
  Uposażał prócz tego różne publikacye funduszami na wydanie; pisał sam, a w czynnem życiu w różnych celach i instytucyach ślady swojej obywatelskiej gorliwości zostawił. Znamy listy jego do papieża Grzegorza XV, któremi prosił o nadania odpustu tym, co się przy spotkaniu Bogiem witają, lub też pobożnie pieśń Bogarodzicy śpiewają. Nasza akademia i tucholska szkoła odbierały także listy od Nowodworskiego, dowodzące jego zacnej gorliwości o oświatę.
Otóż ta postać idealnego (że tak nazwę) rycerza, niby piękny posąg, ukazuje się w przeszłości u początku szkoły, dla której stosowniejszego dobrodzieja i piękniejszego do wspomnień wzoru, nawet wymyślećby nie można.
  W roku tedy 1617 przekazał nasz Nowodworski akademii około 50,000 złp. dzisiejszych „na wsparcie uczących się, przez zopobieżenie niedostatkowi, co niejednego ze szkoły wygania." Z tego miał się opłacać prowizor i trzech nauczycieli, których wraz z całą szkołą od imienia fundatora zwano. Poparty więc dawny akademicki zakład, zarówno w nauki jako i w uczniów bogacić się począł, tak iż nawet po latach grasującego powietrza do 800 studentów w tej szkole bywało. Budowla tedy przy ulicy Gołębiej ciasną i niewygodną się okazała. Tu znów drugi dobrodziej się zjawia: jest nim Gabryel Prevancy, inaczej Premancovius zwany. Urodził się w Prusiech Chełmży, a wychowany w krakowskiej akademii, w niej r. 1590 stopień naukowy otrzymał. Został następnie nauczycielem Zygmuntowego syna Władysława IV, a niebawnie dla zasług otrzymał klejnot szlachecki, wraz z przezwiskiem Władysławski, który to przydomek stał się nowem nazwiskiem jego. Jeszcze potem, za prowadzenie edukacyi królewiczów Jana Kaźmirza, Jana Alberta, Karola i Aleksandra, uzyskał Prevancy bogate kanonie i dworskie tytuły. Wszystkie jednak zbiory pracowitego życia, całe to swoje (jak mówił) Władysławstwo, krakowskiej Almie przekazać zamierzył, twierdząc: że matka-oświata zarobek nauczyciela odziedziczyć winna. Legat ów, wraz z dodatkiem przez króla, egzekutora testamentu, przyczynionym, wynosił 146,341 dzisiejszych złotych polskich. Zato (jak wspomnieliśmy wedle nadpisu nad bramą) powstała szkoła, dwóch swoich dobrodziejów imię nosząca. w r. 1643 przez budowniczego Jana Laitnera wzniesiona. Marek i Jan Sobiescy przemowami otwarli uroczyście ten nowy nauk przybytek.
  Pójdźmy teraz do dawnego oratoryum, dziś, dla ław w około, amfiteatrem nowodworskim zwanego; tutaj znajdziemy 36 wizerunków królów, dobrodziejów i profesorów akademii krakowskiej; ich wyliczenie zarówno nam imiona zasłużonych, jako i nazwiska malarzy przypomni. I tak oglądamy tu następne portrety: Antoniego Michała Potockiego (przez Karawaka (z?) malowany), Jeremiasza patryarchy konstantynopolitańskiego, ks. Marcina Gilewskiego, biskupa Andrzeja Noskowskiego, Jakuba z Skarszewa, Kaźmirza Łubieńskiego (malował Zarucki 1714 r.), Zbigniewa Oleśnickiego, biskupa Jakuba Zadzika, Hozyusza (?), Jerzego 0ssolińskiego, Erazma Kretkowskiego archidyakona krak. (bez podpisu, tylko głoskami zaznaczony), rektora ks. Kaźmirza Jarmundowicza (malował J. A. N. Dombrowski 1769 r.), biskupa Piotra Gembickiego , Bartłomieja Nowodworskiego; także, prócz dwóch nieoznaczonych kogo przedstawiają, nowsze: Stanisława Augusta, profesora Piotra Bouchera kanonika kieleckiego (matował J. Brodowski), Stanisława Wodzickiego prezesa rzpltej krak., Tomasza Wysockiego prorektora ginmazyum. Są dalej wizerunki monarchów, którzy się opiekowali w ostatnich czasach Krakowem, i postać obecnie panującego cesarza. Jest tu wreszcie obraz wystawiający nadanie Krakowowi w r. 1815 konstytucyjnych swobód. Wszystkie postacie w tem malowaniu portretował Józef Peszka; godziłoby się więc aby żyjący jeszcze współcześni nazwiskami obraz wyjaśnili. Za najcelniejszą, ze względu na sztukę, ozdobę Nowodworskiej sali, uważamy wizerunki królów, bo je (prócz będących tutaj portretów Zygmunta III, Władysława IV i Jana Kaźmirza (?) ) malował Jan Aleksander Trzycki, inaczej Trycyuszem zwany. Żył on w drugiej połowie XVII wieku, będąc malarzem nadwornym czterech po sobie panujących królów. Jego tedy pędzla są tutaj wizerunki: Jagiełły, Jadwigi, Jana III, oraz biskupa Tylickiego, marszałka wielkiego koronnego Jerzego Lubomirskiego i Stanisława Warszyckiego kasztelana krak. Wszystkie (jak większa część będących w amfiteatrze portretów) przedstawione w naturalnej wielkości.
  Przed gimnazyum stoi, obok kościoła św. Anny, probostwo akademickie, budowla w której się dochowało wewnątrz kilka odrzwi z XV wieku; w kamienicy zaś narożnej, wprost kollegium, spotkała zasłużonego drukarza Franciszka Cezarego smutna przygoda, z okazyi Brosciuszowego Gratisa. Tu miejsce dodać, że owa drukarnia Cezarych przeszła wraz z Piotrkowczykowską i biskupią (Jędrzeja Załuskiego) na własność uniwersytecką.
  Wspominając o akademickich budowlach, z kolei nadmienić nam wypada, że po spaleniu bursy jerozolimskiej, która w ostatnich czasach fundusze wszystkich innych w sobie łączyła, istnieje obecnie tego rodzaju zakład przy kościele św. Barbary, w dawnem Jezuickiem kolegium.
Z Sizyniańskiej bursy dla kleryków, a późniejszego seminaryum, powstała w ostatnich czasach (I833 r.) Szkoła techniczna, stojaca przy ulicy Gołębiej, naprzeciw nowej uniwersyteckiej budowli. Z tą instytucyą złączono Szkołę sztuk pięknych, która dawniej (od r. 1818) w skład wydziału filozoficznego wchodziła. Jakkolwiek nowy ten zakład nie łączy się ze staremi, o których mówimy, przecież wspominamy go tutaj, dla zbiorów przeszłości się tyczących. I tak posiada szkoła techniczna szereg portretów królów polskich, które dawny ratusz krakowski zdobiły. Z tych przedstawiające królów od Mieczysława aż do Jana Kaźmirza, jednego są pędzla; zaś od Zygmunta Augusta począwszy, wszystkie późniejsze (po wiek XVIII), chociaż dekoracyjnie tylko malowane, przecież cenne, bo, przypisywane Dolabelli. Jest tu także wizerunek Katarzyny Austryaczki, żony Zygmunta Augusta, i bitwa pod Wiedniem, współcześnie malowana. Wreszcie, prócz portretu biskupa Szaniawskiego, obrazów z kaplicy unitów i utworów nowszych malarzy, posiada jeszcze szkoła sztuk pięknych odlewy popiersi znakomitych Polakow, za czasów Stanisława Augusta przez włoskich artystów robione.
  Prelekcye akademickie odbywają się teraz głównie w gmachu nowego uniwersytetu, w tak zwanem kolegium fizycznem, gdzie są też gabinety: mineralogiczny, zoologiczny, fizyczny, chemiczny, farmakognostyczny, anatoniczny i weterynarski. Gabinet fizyologiczny pomiescić musiano w prywatnym domu (ulica Wiślna nr 175); zaś prosektorya patalogiczno-anatomiczne i anatomiczno- chirurgiczne mieszczą się w gmachu akademickim na Wesełej (przy kościele św. Mikołaja nr 47), gdzie istnieją kliniki: chirurgiczna, lekarska i okulistyczna. Klinika położnicza urządzoną jest przy szpitalu św. Łazarza. W dawnem collegium juridicum, które zaledwie kilka odrzwi z pierwotnej zachowało budowy, istnieją: kancelarye, archiwa akademickie, drukarnia uniwersytecka, oraz sala promocyjna. Tutaj spotykamy się znowu z wizerunkami dawnych profesorów, rektorów oraz dobrodziejów naszej szkoły. Portrety te są następne: Andrzeja Olszowskiego arcybiskupa gnieźnieńskiego, Tomasza Oborskiego biskupa laodycejskiego (w całych postaciach zniszczone znacznie), Justa Słowikowskiego, Kaźmirza Jarmundowicza (przez Łikasza Orłowskiego w r. 1761 malowany), Adama Opatowicza, Stanisława Sokołowskiego, Jakuba Witeliusza, Szymona Makowskiego, akademików i kanoników kat. krak.; rektorów: Kucharskiego Andrzeja, Krzysztofa Najmanowicza i Sebastvana Girtlera; profesorów: Marcina Wadowity, Łukasza Piotrowskiego, Stanisława Bieżanowskiego, Sebastyana Petrycego, Jana Broscyusza, Jakuba źelazowskiego, Tomasza Świnarskiego, Jakuba Górskiego, Piotra Mucharskiego, ks. Wojciecha Dąbrowskiego, znanego nauczyciela króla Jana, astrologa Kaźmirza Kubalewicza, wreszcie Jacka Przybylskiego (w młodym wieku). Jest także wizerunek Hozyusza (wielce podobny do popiersia tego kardynała na pomniku jego w Rzymie) oraz bardzo licho malowany portret Kromera, przecież przypominający wiernie rysy naszego historyka, tak jak je przedstawia obraz w farze bieckiej będący.
  Wreszcie, pomijając kilka nowszych wizerunków, zasługuje na wzmiankę przechowany w archiwum uniwersyteckiem wielki obraz, przedstawiający Chrystusa Pana na krzyżu. W głębi stoją na nim (obok św. Jana ewangelisty i N. M. Panny) św. Stanisław i. św. Floryan. Św. Jan Kanty obejmuje krzyż rękoma, a na przodzie obrazu klęczy Jagiełło z Jadwigą; u nóg ich tarcze z pogonią i herbem andegaweńskim. Zabytek ten poczytuje p. Wł. Łuszczkiewicz za niewątpliwy utwór Dolabelli; zaś Muczkowski, opisując (w książce: Dwie kaplice kat. krak.) wszystkie znane wizerunki jagiellońskiej królewskiej pary przyznaje mu (str. 72) znamienitą archeologiczną wartość. Sylwester Bianki kopiował ztąd dla Władysława IV postacie Jagiełły z Jadwigą; także te co wiszą w bibliotece naszego uniwersytetu, ztamtąd przemalowane. Umiano dawniej cenić ten zabytek, dopókąd zdobił lektoryium teologów, w naszych czasach przerobione na salę, którą dzisiaj jagiellońską zowią. Chcąc powiedzieć o obecnym stanie owego obrazu, musielibyśmy powtórzyć chyba słowa Muczkowskiego, który opowiadając losy jego, przytacza: jako już przeszło lat czterdzieści na restauracyą czeka. Może stosownem tutaj będzie przypomnienie: iż nasze Towarzystwo Przyjaciół sztuk pięknych ma zakreślone sobie statutem podejmowanie także restauracyj zabytków malarstwa; może dyrekcya Towarzystwa tym obrazem mogłaby rozpocząć czynności swoje w konserwacyjnym kierunku. Zalety przyznane przez Muczkowskiego dziełu Dolabelli, dostateczne są na okazanie, że się godzi pomyśleć aby nie zmarniało, gdy zarówno treścią jak i starożytnością swoją cenną dla naszej szkoły być może pamiątką.
  Nie licząc więc zabytków rzeźby przechowanych w szkole, technicznej i tych co zdobią sale biblioteki, posiadają nasze naukowe zakłady prawie sto samych olejnych obrazów. Są to po największej części portrety, cenne w swej współczesności, a ważne jako znakomity materyał do obrazów z dziejów akademii, do których tyle tutaj wątku przeszłość zostawiła. Bogaty ten zasób nasuwamy pod uwagę redakcyi Tygodnika Illustrowanego.
  Jeszcze o Obserwatoryum astronomicznem i Ogrodzie botanicznym stów kilka. O pierwszem napisał świeżo ważną krytyczną rozprawę dr profesor F. Karliński, o drugim podał dokładną wiadomość profesor J. Czerwiakowski. Obie prace drukowane w książce Zakłady uniwersyteckie przez Tow. nauk. krak. (1861 r.) wydanej; tam więc czytelnika odsyłamy po szczegóły, tutaj na wzmiance tylko przestając.
  Budowla w której się obserwatorytn mieści, stoi przy ulicy Kopernika (na przedmieściu Wesoła), na wstępie do ogrodu botanicznego. Miejscowość w była własnością Czartoryskich, a od r. 1752 (jak świadczy napis na zworniku bramy) należała do krakowskiego jezuickiego kollegium. Za czasów Kołłątajowskiej reformy założono tutaj ogród botaniczny; urządzał go profesor historyi naturalnej Jan Jaśkiewicz i ogrodnik Franciszek Kaizer. Wtedy też, wedle planów Feliksa Radwańskiego, przerobiono prawie z gruntu budowlę jezuicką na obserwatoryum. W r. 1791 cały zakład ukończonym zastał.
  Mimo tak późnej daty powstania budowli i ogrodu, Karliński i Czerwiakowski wykazali w zacytowanem dziele wcześniejsze u nas początki kwitnienia astronomii i botaniki. Astronomią osobliwie kształciła od wieków nasza szkoła. Dość wspomnieć że Jan Stoebner, Krakowianin, na początku już XV wieku fundował dla wykładu tej nauki katedrę; którą później, wraz z uposażeniem przez Marcina z Żórawic (1450 r.) kursem astrologii, nowemi funduszami Miechowita zbogacił. W tej to katedry dziejach spotykamy się, prócz Kopernika, z imionami: Marcina z Olkusza. Wojciecha z Brudzewa, Brosciusza, Jana Śniadeckiego i innych tylu. Astrolabia, przez owego Marcina z Olkusza i Brosciusza akademii przekazane; oraz inne astronomiczne narzędzia z XV stulecia, przechowujące się dotąd w obserwatoryum, szczegółowo i umiejętnie opisał Karliński w przywiedzionej tu wielekroć rozprawie. O istnieniu znów katedry botaniki przywiódł Czerwiakowski ślady już z pierwszych lat XVII wieku, kiedy Gabryel Joannicki, lekarz Anny Jagiellonki, trudnił się dokończeniem wydania Syreniuszowego zielnika.
  Na tem przestajemy — przegląd bowiem osobliwości gabinetów i opowiadanie kolei jakie przechodziły w pomocnicze nauk ścisłych zakłady, wyprowadziłyby nas za obręb, w jakim pracę naszą zawrzeć pragnęliśmy.