Stanisław Borek, doktór
obojga prawa, dziekan krakowski, słynął w pierwszej połowie
XVI wieku z gruntownej nauki, z biegłości w sprawach krajowych
jako przyjaciel i pomocnik Tomickiego, z nieposzlakowanej cnoty, a
szczegółniej z hojnego zapisu dla ubogiej młodzieży, uczącej
się w akademii krakowskiej.
Pochodził z bogatej rodziny mieszczańskiej w Krakowie, która
nieraz sprawowała urząd rajców, później jednak, jak
Bonarowie, Szembekowie, Morsztynowie i inni, uzyskała szlachectwo
i zajmowała krzesła w senacie. Stanisław młode lata spędził
na pilnej nauce w akademii krakowskiej, gdzie razem ze znakomitym
później biskupem i kanclerzem Tomickim mieszkali w bursie, a
potem pojechali do Włoch, na słuchanie nauk w Bononii i Rzymie.
Obadwaj pilni i cnotliwi, związali się najściślejszą przyjaźnią,
którą utrwaliły potem wzajemnie świadczone przysługi. Tak gdy
Tomicki, dzięki wielkim swym zdolnościom i cnotom, tudzież
stosunkom rodzinnym, z kancelaryi królewskiej zasiadł na
biskupstwie przemyskiem, potem poznańskiem, zkąd schorzały Jan
Konarski biskup krakowski wezwał go na swego zastępcę, byle
tylko wyjednał zezwolenie stolicy apostolskiej, Borek, jako
mistrz dekretów i świadomy stosunków rzymskich, pojechał niezwłocznie
do papieża i żądane przychylenie się wyjednał. W rok potów
umarł Konarski, a Tomicki, opuściwszy poznańskie, otrzymał całkowicie
dla siebie biskupstwo krakowskie. Ponieważ właśnie zdarzyła się
trudna sprawa odzyskania księztwa barskiego we Włoszech, spadłego
na królową Bonę po śmierci jej matki Izabelli, a zajechanego
nieprawnie przez wicekróla neapolitańskiego, Tomicki zalecił
Borka na posła w tej sprawie. Opatrzony pełnomocnictwem, pojechał
Borek do cesarza Karola V 1524 r., gdzie swoją zręcznością i
wymową rzecz najpomyślniej dla Bony załatwił. Zarazem,
korzystając z łaskawego dlań usposobienia młodego monarchy, ośmielił
się przełożyć mu, aby zaniechawszy współzawodniczej wojny z
Franciszkiem I, całe siły swoje obrócił na wsparcie Węgier
zagrożonych od Turków.
Pomyślnie załatwione zlecenia musiały mu za powrotem
zjednać łaskawe przyjęcie i względy na dworze, osobliwie u królowej,
od której, zapewne między innemi łaskami, dostał plac za kościołem
św. Michała na zamku, na którym Borek wzniósł dom murowany
dla wikaryuszów katedralnych. Aż do ostatnich czasów przetrwał
w tem miejscu dom piętrowy, zwany kamienicą Borka, lecz ponieważ
opustoszał, rozebrano go w roku 1848.
Miły dworowi zalecony duchowieństwu i narodowi, mógł on zasiąść
jedno z biskupstw, ale nie życzył sobie wysokich zaszczytów;
wierny zawsze Tomickiemu, pozostał przy nim, wspierając go swą
zdolnością i doświadczeniem. Przyjął tylko od króla urząd
kolektora świętopietrza w prowincyi gnieżnieńskiej, który to
obowiązek pod obu Zygmuntami przez lat 19 sprawował ze wzorową
pilnością i bezinteresownością, jak to widać z udzielonych mu
pokwitowań przez starego króla w 1538 i przez Zygmunta Augusta w
1553 roku, gdzie chwalą jego „eximiam fidem et
diligentiam."
Najwięcej jednak upamiętnił się Borek znacznym
funduszem na tygodniowe zapomogi dla ubogich uczniów akademii
krakowskiej. Aby korzystać z nauki, zbiegała się tłumnie młodzież
z sąsiednich Czech, Węgier, Niemiec, nawet z krajów
skandynawskich. Mury akademickie nie mogły jej ogarnąć i coraz
trzeba było przymnażać budowli. Tak już w 1410 roku Jan
Iznery, przychodząc w pomoc królowi, fundował własnym kosztem
pierwszą bursę przy akademii, na pomieszczenie ubogich studentów.
Bursę tę rozszerzył Jan Długosz historyk, potem 1461 r. sama
akademia, wreszcie królowa Anna Jagiellonka, dla czego otrzymała
nazwisko jagiellońskiej. Drugą bursę znacznym nakładem dla stu
młodzieńców zbudował i uposażył kardynał Zbigniew Oleśnicki;
trzecią Długosz dla prawników; czwartą biskup płocki
Noskowski dla filozofów; inną Jan z Głogowy (Glogier) dla Niemców;
była także bursa dla Węgrów, dla Czechów i t. d., razem dwanaście.
Królowie, biskupi, różne osoby świeckie, a szczególniej
profesorowie akademii krakowskiej, niezliczonemi zapisami pomnażali
fundusze tych burs, starając się aby młodzież ucząca się
znajdowała przy akademii dogodne, pod oklein wyznaczonych
profesorów, pomieszkanie, światło, opal, usługę i wyżywienie.
Lecz co do tego ostatniego warunku trudno było wystarczyć, przy
wielkim napływie chciwych nauki. W żywocie Kallimacha zapisano,
że na jego pogrzebie w końcu XV wieku było do 15000 młodzieży
akademickiej. Gdyby na niższe szkoły, zależne także od
akademii, odtrącić z tej liczby dwie trzecie, to i tak ilość
studentów w samej akademii byłaby bardzo znaczną. Mimo taniość
ówczesną środków do życia, zaopatrzenie takiej mnogości
wymagało ogromnych funduszów.
Miała na to akademia, jak świadczy Jan Śniadecki w żywocie Kołłątaja,
przeszło dwadzieścia wsi, probostwa i parafie, tudzież liczne
summy widerkaufowe, przynoszące jej czynsze. Ale to wszystko
jeszcze nie wystarczało. Młodzież cierpiała niedostatek, który
przecież nie zdołał odstraszyć jej od nauki. Posługując
bogatym kolegom, śpiewając pobożne pieśni w czasie odpustów
lub bogatych pogrzebów, chodząc po domach z ewanieliczką (to
jest z książeczki czytając ewangelie, jak to i do dziś robią
dziadowie uczeni) krzesała sobie zysk i kończyła chlubnie
nauki. Dosyć wspomnieć tu Dantyszka, Kromera, Ostrowskiego,
znakomitości plebejuszowskie. A iluż to było innych, co z pomocą
nauki, pracy i cnoty wynieśli się na „mości panów;" więc
ozłociwszy swój pauprowski garnuszek, jak niesie podanie o ks.
Felicyanie Szaniawskim, pijali z niego podczas obiadów i uczt
wystawnych. Ubóstwo szkolne było we czci i wspomnienia z bursy
należały do najmilszych. Najtrwalej łączyły one dawnych
towarzyszów, jak Borka z Tomickim, i wywoływały hojne zapisy.
Tak Borek, aby ubogiej młodzieży akademickiej zapewnić stałe
zapomogi, przeznaczył 7,040 złotych ówczesnych, z czynszu od których
wybrany do tego z pośród profesorów senior miał co tydzień
rozdzielać zasiłki. Była to pierwsza w tym rodzaju zapomoga; później
Grzegórz z Szamotuł, Sebastyan Petrycy i wielu innych porobiło
na ten cel zapisy. Tak w pomoc bursom dla wyżywienia młodzieży
akademickiej przybyła nowa instytucya, którą od pierwszego
fundatora nazwano borkarnami.
Może nie będzie zbytecznem przypomnić co o borkarnach mówi Jan
Śniadecki w Żywocie Kołłątaja. „Fundusze dla ubogich
studentów nazywały się borkarny od Borka, pierwszego ich
fundatora, których było kilkadziesiąt; wszystkie administrowane
z bogobojnością i najskrupulatniejszą wiernością. Każda
borkarna miała swoje nazwisko od fundatora i każda miała swego
administratora z profesorów, swoją osobną księgę przychodu i
rozchodu. Studenci przyjęci na borkarnę przynosili w każdą
sobotę zaświadczenie na piśmie od nauczycieli o swej pilności
i dobrem sprawowaniu się do administratora, który im przy złożeniu
tego świadectwa wypłacał przypadającą z podziału tygodniową
sumę, w księgę ją zapisując, i świadectwa składał, przy
zdawaniu dwa razy na rok rachunków przed dziekanami."
Ogólny fundusz na borkarny wynosił, według Łukaszewicza,
przeszło 147 tysięcy złotych. Tak hojną była przeszłość
dla ubóstwa szkolnego, na którego wsparcie w samym Krakowie tyle
nazbierało się zapisów. Prawdziwy zaś zaszczyt dla Borka, że
jego nazwisko, zamienione na imię pospolite, w najpóźniejsze
czasy oznaczało najpopularniejszą instytucyą. Organizacyą dla
niej razem z zapisem, Borek umierając przeszło osiemdziesięcioletnim
starcem 20 sierpnia 1556 roku w Krakowie, złożył do akt na ręce
lzbińskiego de Rusiecz, archidyakona krakowskiego. Pochowano go
na zamku w kaplicy Tomickich, obok kanclerza, i uczczono
nagrobkiem, z którego rysowany nasz portret. Nadto, także na
zamku, niedaleko wejścia do katedry, znajduje się dobrego pędzla
portret Borka w całej postaci, na blasze miedzianej. Widocznie była
to postać miła Krakowowi, gdy tyle o niej przechował pamiątek.
